- "Pasieka" - bo dawno żadna komedia z definicji mnie tak nie ubawiła.
- "Życie Adeli" - bo choć bałam się rozczarowania, którego rok temu doznałam po seansie "Miłości" to w sensie, że po Cannes film "Życie..." spełnił więcej niż oczekiwałam.
- "Roselyn i lwy" - a bo lubię takie historie i tyle!
- "Betty" - jak wyżej.
- "Jak zrobić Peaches" - bo... Peaches!
- "Hardware" - bo dane mi było zobaczyć ten seans na dużym ekranie, po widokach z słabych kaset VHS, i internetowych przypominajkach - kino wielkiego sentymenty dla mnie wreszcie na ekranie kina, wielkie emocje, których nawet nie zdołały stłumić śmichy-chichy na wieczornym pokazie.
- "Marina Abamovic" - bo jak usłyszałam performance rok temu to omijałam z daleka, ale po roku czasu ciśnienie na ten film rosło. Zobaczyłam, i wcale nie żałuje. A wprost przeciwnie, kto wie, może rok temu wrażenie było by całkiem inne...
- "Odyseja filmowa" - widziałam tylko kilka ostatnich odcinków, ale za te przerywniki "film tego a tego. Kropka. Symetryczne ujęcie, zbliżenie, oddalenie." - takie "pach" mówienie o kinie w trakcie jego omawiania, zwracanie w półsłówkach na wygląd danych scen - magiczne.
"Nigdy nie umrzeć" - bo co? Bo nie wiem, ale było wystarczająco w tym filmie by przy nim zostać. Intensywna główna postać - dzięki aktorce.
"Otchłań" - bo tureckie kino współczesne. Widziałam parę lat temu wiele o wiele lepszych filmów. Ale choć jeden kawałek takiego kina wystarcza by poczuć się lepiej.
"I used to be darker" - przedsmak AFF? lubię takie amerykańskie niezależne ciągnące się niczym letni dzień kino.
"Historie rodzinne" - bo Sarah Polley.
Pewnie jeszcze coś było, ale jak sobie przypomnę to wpiszę.
ps. aaaaa i "Smak Curry" - bo ten aktor z "Życia Pi"

i w ogóle fajna historia. Takie prawdziwe "bezsenność w Seatlle" a nie te badziewie z Meg Ryan, które zamknęło tego rodzaju opowieści. A niesłusznie jak widać, bo można, i to o wiele fajniej i ciekawiej.