chciałabym stanąć w obronie dialogów u Hartleya
Myślę, że Hartleyem we Wrocławiu zrobiono nam i prawdziwą przyjemność i wielki kłopot. Bo Hartleya należy - właśnie - oglądać w pakiecie. Film za filmem. To serial, w którym nieobecność oznacza wypadnięcie z gry. A takie przywarcie do jednego wątku podczas festiwalu skazuje na wieczne wątpliwości i wahania, czy wybór nie był chybiony, a wycofać się już nie ma sensu. Obecność Hartleya we Wrocławiu wcale nie dodawała otuchy. Rozmowy z nim po projekcjach były – łagodnie mówiąc – dosyć ulotne, przypadkowe. Czasami zabawne, ale po filmie, w którym bohaterowie mówią w taki sposób, w jaki mówią bohaterowie Hartleya, oczekuje się czegoś co najmniej błyskotliwego. Sam reżyser z początku tłumaczył swoją zawrotną popularność młodością – publiczności i pierwszego pakietu filmów z przełomu lat 80./90. Potem – przekonywał – publiczność odpuści. Pomylił się odrobinę.
czytajcie, polecam obydwie książki, które w związku z Hartleyem pojawiły się we Wrocławiu: “Kino prawdziwej fikcji i filmy potencjalne. Hal Hartley” (8 wywiadów, jakie z Hartleyem przeprowadził Kenneth Kaleta) i “Gesty, osoby, teksty: kino Hala Hartleya” Rabidu, to zbiór analiz, sygnowanych przez znakomitości filmoznawczego światka Alicję Helman i Andrzeja Pitrusa.
Świetnie się to czyta, mając świeżo w pamięci filmy, które w pierwszym momencie zachwycają przede wszystkim specyficzną, zmysłową aurą, nie prowokując refleksji. Świat Hartleya przede wszystkim tworzą ludzie, zapełniający plan, światło, moda. Żałuję, że żaden z autorów nie poświęcił tekstu modzie u Hartleya. Pretekstowość fabuły przy okazji każdego odcinka Hartleyowskiego serialu zwraca się ku otoczeniu, ku postaciom, ku kreacji, a następnie – jak podpowiadają krytycy, umiejętnie uzasadniając – ku strukturze.