Serio? To ma być zwycięzca 5. AFF?
Film przeciętny i średni, wyglądający jak kolejny odcinek tasiemcowego sitcomu. To najgorszy zwycięzca ze wszystkich edycji AFF. Gdzie temu tytułowi do takich kamieni milowych jak "Przechowalnia nr 12" czy "Do szpiku kości"?
Niby zrealizowane w formie komediowej, ale zupełnie mnie tu nic nie śmieszy. Niby udaje intelektualizm z wyższych sfer a'la Woody Allen, ale to nie jest to.
UWAGA! SPOILER!
Oglądając cały czas miałem nadzieję, że dziewczyna w ostatniej chwili zrezygnuje z aborcji. Ale niestety dobili gwoździa do trumny przedostatnią sceną w klinice aborcyjnej. Aborcja pokazana jak drobny, przyjemny 5-minutowy zabieg, porównywany z usunięciem pryszcza z twarzy. Oczywiście zero krwi, pełna sterylność, żadnego zbliżenia na łyżeczkowanie. Żadnych powikłań.
Do tego bohaterowie zadowoleni, że puszczają sobie bąki prosto w twarz i ze wspólnego korzystania z toalety.
To ma być nowatorskie, odkrywcze?
Teraz czekam, aby reżyserka z tą samą aktorką zrobiła film o radości z eutanazji. Może znowu będzie główna nagroda na AFF?
Patrząc na publiczność, to wcale mnie nie dziwi, że właśnie coś takiego wygrywa. Publiczność AFF stanowią w 70% 20-paroletnie studentki, które ledwo co wyszły z domu i teraz czują się już dorosłe. Twierdzą, że mają ogromne doświadczenie życiowe, bo teraz rozpoczynają karierę singielki. Widownia to głównie hipsterki ze skłonnościami "homo", dla których najważniejszy problem, to gdzie pójść na imprezę i gdzie pokazać się w pseudo-towarzystwie. Właśnie te młode laski najłatwiej mogą utożsamić się z główną bohaterką.
Wielki zawód i rozczarowanie z tym wynikiem. A przecież były lepsze filmy i poważniejsze, np. Toni Colette szukająca Johnny Deppa, czy horror w stylu Johna Carpentera.