18 lip 13, 22:30
Spore rozczarowanie na początek festiwalu. Nie żeby Życie Adele było filmem złym, tyle że daleko mu do niemal arcydzieła, którego można było oczekiwać po rzece ochów i achów płynącej z Cannes. Zacznijmy jednak od pozytywów. Bardzo dobre jest aktorstwo, ładne zdjęcia (choć to też trochę wada, ale o tym za chwilę), dobrze się to też ogląda mimo 3 godzin projekcji. Do tego wątek lesbijskiej miłości, pokazany z graficznymi (ayya mówi, że instruktażowymi) scenami seksu, jest daleki od taniej sensacyjności - raczej pokazany jako naturalny element życia (swojej bohaterki). Co więc nie zagrało? Przede wszystkim wszystko tu zbyt idealne: dziewczyny piękne, z rodzinami (w zasadzie) żadnych problemów, szkoła piękna, czysta, nauczyciele świetni - raj niemalże (estetyzujące zdjęcia z wielkimi zbliżeniami tylko to wrażenie pogłębiają). Przez to kamera, choć zawsze blisko głównej bohaterki, nie daje poczucia realności na 200%, jak u Dardenne'ów, a raczej taniej podróbki takiego kina. Do tego główny wątek odkrywania swojej seksualności, pierwszej wielkiej miłości itd. głównej bohaterki do tego stopnia pozbawiony jest niuansów, sprowadzony do tych kilku elementów, które należą do wspólnego doświadczenia większości widzów, że całości blisko do taniej, banalnej francuskiej konfekcji sentymentalnej, której w historii kina było już mnóstwo, i o której zwykle bardzo szybko się zapomina. Niestety, chyba dało znać (mimo do pewnego stopnia udanych starań reżysera o psychologiczną wiarygodność) to, że film jest ekranizacją komiksu.