31 lip 06, 0:58
Żałuję trochę, że po seansie wystrzeliłem z kina jak z procy (do tego stopnia byłem zirytowany) i nie zostałem na rozmowie z p. Camposem. Dobrze jednak, że potwierdził jedno z moich wrażeń - to, że postaci homoseksualistów wrzucił ot tak, bo mu pasowało (swoją drogą taka wypowiedź z ust reżysera to moim zdaniem lekka żenada). Owację po filmie tłumaczyłem sobie (i nie wiem czy znów tak bardzo się pomyliłem) tym, że pojawiło się wystarczająco dużo elementów/wątków które w dzisiejszym kinie dla młodzieży bardzo dobrze się sprzedają i podnoszą jego ogólną jakość (homoseksualiści (najlepiej włącznie z ich aktem seksualnym), wytrysk na twarz, młodzieńczy bunt - nie bardzo wiadomo wobec czego, marihuana, inne narkotyki). A chyba młodzież właśnie przeważała liczebnie na tym seansie, na którym byłem (patrz owa ekstaza na widok marihuany).
Konsekwencja w budowaniu fabuły nie uderzyła mnie specjalnie. Cóż miała oznaczać wcale nie krótka scena kłótni w. w. homoseksualistów a potem ataku jednego z nich? Czy coś wniosła? Pokłócili się, dostał ataku, atak się skończył, wsiadł w samochód i pojechał jak gdyby nigdy nic. Na to główny bohater zaczyna się tarzać po piasku i łkać. A cóż z kolei oznacza ta scena? Skąd ten wybuch emocji? Kłótnia wspomnianych przyjaciół? A może wydarzenia w domu (tak naprawdę to powiedzmy sobie szczerze - jakie?)? Nie kupuję ani jednego ani drugiego. Dlaczego erotyczna scena kulminacyjna (ta podejrzana), będąca zarzewiem konfliktu w końcówce filmu, rozegrała się niemalże na widoku, tak, żeby syn, który zaznaczył, że niedługo wróci do domu, mógł wszystko zobaczyć? Dlatego, że oboje jej bohaterowie nie mogli pohamować fascynacji i napięcia erotycznego i musieli zrobić to i owo tu i teraz? A czy nie aby po to, żeby "zgrabnie" zakończyć film, który bez tego najpewniej nie zaprowadziłby donikąd? Kolejna irytująca scena - niezrozumiały wybuch szczerości nowo przybyłej dziewczyny podczas wypowiedzi na temat religii katolickiej. Czy wizytę u przyszłych teściów zaczyna się od wytykania im ciasności ich umysłów (parafrazuję, bo nie pamiętam dokładnych słów), którymi charakteryzują się wszyscy wierzący? Wśród bohaterów zapanowała wówczas konsternacja i całkiem to słuszne, ale czemu służył ten niesympatyczny i niedyplomatyczny wykład? Ukazaniu liberalizmu poglądów i stylu życia tejże bohaterki? Tego to już kompletnie nie kupuję. Sceny, z których składał się film były moim zdaniem jeśli nie nudne (porządnie się nawierciłem na krześle) to irytujące - ileż na przykład czasu można dolewać na końcu filmu tej przeklętej śmietany i pytać "a co robiliście? aaa, spałeś, tak? widzę, że poznałaś ojca, taaak? a może jeszcze śmietany? To jak, co dziś robiliście"? Trwało to straszliwie długo i zaczęło w końcu przypominać nieudaną farsę.
Sądzę jednak, że większość tego, co powytykałem, jest konsekwencją tego, o czym wspomniał Michuk dwa posty wyżej - czegoś, czym na miejscu reżysera nie bardzo bym się chwalił, a raczej starał się o tym nie wspominać - myślę tu o braku jako takiego scenopisu i nagrania kilkudziesięciu godzin z których "wrzucimy to, a może to". Efektem tego wydaje mi się, że reżyser zapoznał się z bohaterami dużo lepiej niż my i widział uzasadnienie działań jednego czy drugiego bohatera albo w scenach, które do filmu niestety się nie dostały, albo w zarysie fabuły, który miał w głowie, a nie przeniósł tego na taśmę (patrz brak zapisanych dialogów).
Nie czepiałbym się tego wszystkiego, gdyby chodziło np. o "Stroiciela", w którym od pierwszych minut zawarta jest między widzami a ekranem umowa o używanie wywróconej na lewą stronę logiki. "Święta rodzina" miała być raczej filmem jakoś tam stąpającym po ziemi.
Postawiłem 2, już nie pamiętam dlaczego nie 1.
pozdrawiam
Wot's your function in loif?