Mam prośbę - powstrzymajmy się tu od wszelkich debat dot. czy to słusznie, że Amerykanie dostali swój 11 września, kto to zrobił, jakie spiski za tym stoją. Czy ktoś lubi Amerykanów czy nie, jakie ma poglądy polityczne na temat WTC itd. Dajmy sobie spokój. A porozmawiajmy o filmie. Bo wg mnie jest o czym.
Wychodząc z Capitolu z dzisiejszego seansu widziałem niektórych ludzi płaczących. Nie śmiejcie się - mają prawo, taka była ich reakcja na to, co zobaczyli. Chyba nikt nie potrafił przejść obok tego obrazu obojętnie - niezależnie od tego, czy mu się podobał, czy nie.
Powiem tak - kto by pomyślał, że ci gruboskórni ludzie z Hollywood potrafią zrobić tak wstrząsający, emocjonalny i naprawdę dobry film. Oczywiście, że oprócz rzekomego hołdu dla ofiar celem była też kasa. Nie udało się uniknąć typowych schematów - dzwonienia do rodzin z ostatnim "kocham was" czy pompatyczną muzyką.
Niemniej przez dwie godziny nie potrafiłem oderwać wzroku od ekranu. Mimo, że wiedziałem, jak to się skończy. Mimo, że tak naprawdę połowa filmu rozgrywa się w różnego rodzaju centrach ruchu lotniczego (wg mnie znakomicie, naprawdę znakomicie odtworzone i pokazane reakcje wszystkich tych ludzi na ziemi, którzy nie mogli właściwie nic poradzić). Czułem jakbym tam był. Nie czułem, że to film. To była prawie rzeczywistość.
A jednak ciężko mi sobie wyobrazić mniej sensacyjny film o 11 września. Nie ma przesadnych wyolbrzymień, nie ma patosu i łopoczących amerykańskich flag. Greengras trzyma się faktów (przynajmniej tych, które oficjalnie znamy). I chwała mu za to.
Ten film jest potrzebny. Jest trudny, ciężki, ale ważny. Wyszedłem z poczuciem, że oto widziałem film zrobiony we właściwy sposób o tak "delikatnym" temacie. Obejrzeć go to zderzyć się z rzeczywistością tamtego dnia, kiedy widzieliśmy w tv bądź słuchaliśmy w radiu, co się dzieje.
Troszeczkę niepotrzebne moim zdaniem są te napisy informacyjne po ostatniej scenie, ale jak rozumiem to ma być też wytłumaczenie dla przyszłych pokoleń, dla których ten film to może być jedyna styczność z tamtymi wydarzeniami.
Jasne - można go potraktować jako kolejną Universalovską maszynkę do zrobienia forsy, pompatyczny film zrobiony, żeby głupi Hamerykanie poszli do kin i oddali hołd tym, którzy zginęli 11 września za kraj, wolność, demokrację, bla, bla, bla....
I chociaż wiem, ze reakcje będą skrajnie różne - ja wolę popatrzeć na niego w inny sposób. Jako coś, co spowodowało u mnie reakcje o jakie nigdy bym siebie nie podejrzewał w trakcie seansu (nie, nie popłakałem się), co sprawiło, że nie miałem już ochoty nic więcej oglądać tego dnia, bo tak dostałem po łbie. I wreszcie jako coś, co przez 2 godziny powoduje, że nie istnieje nic poza ekranem przede mną i jako coś, co momentami naprawdę wcisnęło mnie w fotel.
P.S. Ze wszystkich filmów, które obejrzałem podczas festiwalu (a włącznie z dniem jutrzejszym, ostatnim będzie ich niecałe 30) ten dostał najdłuższe brawa.