24 paź 15, 22:23
Też widziałem oba filmy (choć Jackson Heights dopiero dzisiaj) i mam wrażenie, że tym, co je różni, czy bardziej różni ich twórców nie jest przede wszystkim wiek, ale doświadczenie artystyczne (jego charakter). Wiseman jest dokumentalistą z krwi i kości, wierzącym w to, że wiernie rejestrowaną rzeczywistość można w jakiś sposób "skompresować" do filmu, nie gubiąc prawdy o niej. Khalik Allah jest artystą wizualnym, wierzącym raczej w siłę obrazu poddanego deformacji, którego sens jeszcze dodatkowo będzie modyfikowany przy pomocy asynchronicznego montażu z dźwiękiem i montażu wewnątrz obu ścieżek. Trudno ich porównywać, bo chyba zupełnie różne stawiają sobie cele, i raczej to, na ile te cele udało się osiągnąć, powinniśmy oceniać. Jeśli w Field Niggas coś mnie poirytowało, to nie zabawy ostrością (które wydają mi się całkiem interesującym motywem wizualnym, dobrze współgrającym też z tematem), a raczej pretensjonalne pseudomądrości wygłaszane przez reżysera w rozmowach ze swoimi bohaterami. Trochę też nie odpowiada mi zamysł, w którym wszystko pokazywane jest jako niekontrolowa(l)ny strumień rzeczywistości, pozbawiony jakiejkolwiek struktury, choć nie wątpię, że jest to zabieg celowy, mający pokazać nam, że ta opisywana grupa nie ma jednej, wspólnej twarzy - pełna jest dysonansów, sprzeczności uniemożliwiających kategoryzację czy ocenę. Tyle że z takiego konceptu film jest żaden, bo film struktury potrzebuje. Stąd też, paradoksalnie, godzinne Field Niggas ogląda się dużo gorzej niż trzy razy dłuższe Jackson Heights. Bo życie pokazywane w tym ostatnim, mimo składników zupełnie zwyczajnych, jest fascynujące, a przynajmniej takie się wydaje w wydaniu Wisemana. To na pewno jeden z najlepszych filmów, jakie widziałem w trakcie tego festiwalu, może wręcz najlepszy, stąd bardzo przykre jest dla mnie nikłe nim zainteresowanie (na moim seansie było kilkanaście osób, z czego do końca dotrwało zaledwie siedem, na pierwszym było podobno dziesięć). Dodam jeszcze, że sens filmu odczytuję nieco inaczej niż napisała to Agnieszka. Rzeczywiście, na początku filmu pada informacja o tym, jak bardzo multikulturowe jest to sąsiedztwo, ale to nie tyle o pochwałę kulturowego tygla tu chodzi (bo też wielokulturowość jest tu trochę pozorna - większość mieszkańców stanowią Latynosi, wiele grup etniczno-wyznaniowych (Żydzi, Włosi) wydaje się na wymarciu), ale raczej rozwoju opartego na pożytkowaniu naturalnej energii i naturalnych potrzeb lokalnej społeczności, które wydają się tu głównym motorem zarówno rozwoju, jak i podtrzymywania lokalnej specyfiki, i który przeciwstawiony jest działalności bezimiennego kapitału, przekształcającego kolejne okolice, jak ta, w miejsca tyleż drogie, co kompletnie zuniformizowane i nieciekawe.