2 sie 15, 2:14
Mój główny problem z tym filmem początkowo leżał w miejscu niskiej psychologicznej wiarygodności. Z literatury obozowej (wspomniany Borowski to raz, ale dla mnie osobiście ważniejszym punktem odniesienia pozostaje Anus Mundi) wynika jednak dość jednoznacznie, że warunkiem sine qua non przetrwania w obozie było całkowite zarzucenie ludzkich odruchów. Że już nie wspomnę o tym, co zostało wypowiedziane zresztą w filmie - mało realne wydaje się w takich warunkach poświęcanie żywych kosztem umarłych (przy założonym racjonalnym działaniu, nastawionym przede wszystkim na przetrwanie).
Z taką to oto myślą wyszedłem z sali, a że miałem sporo czasu do następnego seansu postanowiłem się przejść. Założyłem słuchawki, akurat na odtwarzaczu pod rękę wpadła mi płyta "The Good Son" Cave'a (z tytułowym kawałkiem i mantrą "One more man gone"; o podwójna ironio) i ruszyłem w stronę NFM. Nad fosą, bliżej Opery stoi pomnik rotmistrza Pieleckiego (zresztą człowieka, który najpierw infiltrował obóz, a później z niego uciekł...) z następującym cytatem "Bo choćby mi przyszło postradać me życie - Tak wolę - niż żyć, a mieć w sercu ranę".
Skłoniło mnie to rzecz jasna do próby innego spojrzenia na film i postępowanie bohatera; tytułowy syn dokonał czegoś niewiarygodnego przed "dobiciem" - przeżył machinę śmierci, która dla innych jest nie do przeżycia. Wzbudzić to mogło dużą iskrę nadziei (że można, da się to zrobić), która była impulsem dla przemiany, która zaszła w Szawle (założenie: skoro był członkiem Sonderkommando i jakiś czas w obozie udało mu się przeżyć, wcześniej działał bezwzględnie i pragmatycznie, kierując się wyłącznie instynktem przetrwania oraz przyczyniając się do śmierci swoich współwięźniów). Również - o ile chłopca potraktować jako figurę reprezentującą nadzieję i możliwość jednostkowego przeciwstawienia się zagładzie - nie ma znaczenia, czy ten był prawdziwym synem, czy też tylko wymówką, mającą skłonić innych współwięźniów do pomocy w akcji. Owa domniemana przemiana, w połączeniu z imieniem Szaweł, każe doszukiwać się skojarzeń nowotestamentowych z Pawłem z Tarsu (ex-Szawłem), który z prześladowcy - pod wpływem nagłego i niespodziewnego wydarzenia - doznał olśnienia i odmienił swoje postępowanie o 180 stopni. Tutaj oczywiście skala tej odmiany pozostaje proporcjonalna do realnych możliwości działania, oraz jak wspomniał Grześ, wątpliwa etycznie, ale jest jednak drastyczna. W połączeniu z konceptem szeroko pojętego honoru i wyżej przytoczonego cytatu całość już nie wydaje się tak irracjonalna.
A koniec końców film, choć bardzo dobry, i tak mnie zawiódł przez rozbuchane oczekiwania (zgińcie, przepadnijcie recenzenci i okoliczni, określający ciągle ten film mianem arcydzieła).
P.S. A tak w ogóle to mocniej w głowę, a również w wojennej tematyce, uderzył mnie litewski "Fakt", widziany o 10 rano - 3 (sic!) osoby na sali, włącznie ze mną.
Swoją drogą, szkoda, że w Synu Szawła reżyser nie poszedł jednak w stuprocentową dosadność w pokazywaniu obozowej rzeczywistości. To jeden z tych nielicznych przypadków, że rzeczywistość przerasta to, co możemy sobie wyobrazić (a co pozostawało w większości poza kadrem).