To, co się nam nie podobało. Moja lista prezentuje się następująco:
Słabe:
Taklub
Widzę, widzę
Wieczny smutek
Znikający punkt
Bardzo słabe:
Bóg wie co
Marie na pamięć
Ming z Harlemu
Walser
Rak mózgu:
Łoże dziewicy
Trudno mnie podejrzewać o to, że trzęsę się nad tzw. uczuciami religijnymi albo sprzyjam episkopatowi, ale „Całkiem nowy testament” wydał mi się po prostu sztubacko durny. Wyjściowy pomysł jest całkiem trafiony: starotestamentowy, antypatyczny Bóg mieszka w Brukseli i jest domowym tyranem. Syn dawno temu uciekł (teraz udaje gipsową figurkę), Bogini jest stłamszona i zajmuje się tylko sprzątaniem i haftowaniem, opór stawia tylko dwunastoletnia Ea, która współczuje ludzkości, sadystycznie dręczonej przez Ojca – postanawia więc namieszać i zgromadzić sześcioro dodatkowych apostołów.
Niestety, całość jest budowana na najprostszych efektach. Począwszy od żenującego slapstiku (Bóg dostał z kopa, ha ha ha, wyprało go w pralce i się poślizgnął, boki zrywać!), po tani sentymentalizm (dziecko, które ma przed sobą parę dni życia? Śliczna dziewczyna-inwalidka? Spotkanie po latach pierwszej i jednynej miłości? Jest to wszystko! I wiele więcej!). Jak się zdaje, twórcy filmu zakładają, że ludzie są nieszczęśliwi i niespełnieni, bo nie zaruchali. Jak zaruchają, będzie dobrze. Płaskie to jak naleśnik.
W dodatku to, co miało być nonkonformistyczne i burzące przyzwyczajenia, jest w istocie nonkonformizmem koncesjonowanym: reżyser wierzga tylko tam, gdzie go nic złego nie spotka; równocześnie jednak pełen jest uprzedzeń. Niby świat będzie lepszy, kiedy zniknie patriarchat i wszystkim zawładnie Bogini – Bogini jednak pozostaje kompletną kretynką, która puszcza kwiatkową tapetę na niebo, bo tak lubi haftować kwiatki. Wiadomo, baba. A szczytem upokorzenia jest położenie bezdomnego „koło Uzbeków” (cała sala rechocze). Bóg trafia Uzbekistanu, gdzie, oczywiście, doskonałe reformy Bogini nie docierają: jest tam ciemno, brudno, bez kwiatków na niebie. Reformy obejmują bowiem tylko pierwszy świat – trzeci świat to beczka śmiechu dla pana z Brukseli.