Nikt nie chce rozpocząć tego działu, to może ja to zrobię. Pojednanie nie podobało mi się nadmiernie, ale wciąż chodzi mi po głowie. Opowieść o rytuale odchodzenia, czy raczej odsyłania na tamten świat była tematem niejednego filmu, i tutaj ogólny schemat zostaje zachowany. To, co w filmie istotne, to zmiany wprowadzone do tego schematu - głównie w formie opowiadania.
Po pierwsze - w scenach dialogowych aktorzy ustawieni są w bardzo sztuczny sposób, jednocześnie, jak sądzę, żeby wzmocnić efekt, mówią swoje kwestie w konwencji jak najbardziej realistycznej. Cel takiego zabiegu wydaje się oczywisty (zwłaszcza jeśli widziało się, w jaki sposób są ustawiani) - żeby pokazać ich obcość, rozmijanie się w rozmowie. I już to mi się nie podobało, bo nie znoszę, kiedy celowo stosuje się takie mocne, a jednocześnie jednoznaczne, środki.
Po drugie - rozdzielające je statyczne obrazki jak z Benninga. One też mi się nie do końca spodobały, bo jedyna funkcja, jaką dla nich w układance Josta dostrzegam, to zdystansowanie widza, ewentualnie hołd dla (pojawiającego się na ekranie) mistrza. Trochę mało jak na coś, co wypełnia połowę czasu ekranowego. W dodatku mikrobudżet filmu powoduje, że zdjęcia są rozpikselowane, a ich kolorystyka szarobura, czyli cały efekt estetyczny (tak silny w filmach Benninga) tutaj jest ograniczony.
Po trzecie - niezgodne z regułami podobnych opowieści zakończenie, w którym odprawiony rytuał nie powoduje pogodzenia się rodziny z odchodzącym ani wewnętrznego zjednoczenia - wszystko całkiem przeciwnie. Mam wrażenie, że reżyser chciał zrobić film o sensie takiego rytuału pożegnania z odchodzącą osobą, ale zamiast stawiania pytań wolał dać jedyną, kategoryczną, odpowiedź - że taki rytuał służy wyłącznie zaspokojeniu egoistycznych potrzeb tego, który jest już jedną nogą w grobie.
Ponieważ film jednak pozostał w mojej głowie, zaintrygował - nie mogę powiedzieć, żę jest to dzieło całkiem nieudane, ale raczej jest to ambitna porażka, a nie artystyczne spełnienie.