Fascynujące i trzymające w napięciu dwie godziny walenia po bębnach. Krew, pot i łzy leją się po perkusji.
W czasach, gdy w Polsce zaczynają milknąć stacje radiowe grające jazz (nie ma Radia PiN, a Zet Chilli niedługo będzie grać tylko w 2 miastach) ten film jest bardzo potrzebny. Świetna scena rodzinnej kolacji, gdy jedna z osób podziwiana jest za to, że gra w trzecioligowym zespole sportowym. A nasz bohater-perkusista jazzowy jest niczym nie znaczącym pionkiem, choć uczęszcza do najlepszej szkoły muzycznej. Czy jazz umiera? Czy jedyny jazz to będą kiczowate składanki ze Starbucksa?
I do tego znakomita rola J.K. Simmonsa, który do tej pory kojarzył mi się z drugim planem. Dał czadu na całego! Liczę, że w rozpoczynającym się sezonie nagród filmowych jego nazwisko będzie często pojawiać się w nominacjach.