każde kino autorskie jest kinem osobistym, więc mówienie o tym, że film jest osobisty przed projekcją to DLA MNIE szantaż, szczególnie w przypadku tak kontrowersyjnego tematu - mówi mi, że mam w ocenie filmu kierować się specjalnymi względami, bo reżyser został doświadczony, wie z autopsji, nie wymyślił tego, przeżycie, które za tym stoi, jest prawdziwe. A kino to performatyw i tego rodzaju deklaracje spoza sztucznego nawiasu nie mają znaczenia, wręcz uważam, że to błąd. Zadaniem reżysera fikcyjnego filmu jest stworzenie wrażenia autentyczności (wierzymy mu i jego bohaterom) za pomocą narzędzi filmowych, a nie deklaracji o autentyczności swoich przeżyć.
Zaś obecność aktora chorego na zespół Marfana - chociaż aktor przysięga, że nie ma nic wspólnego z pokazaną na ekranie postacią - jest dla mnie szantażem, ale może faktycznie użyłam nie tego słowa, tarczą reżysera, za pomocą której może niedosłownie odpierać ewentualne ataki. To "dowód", który również pochodzi z przestrzeni pozafilmowej. Jakby bał się stanąć z widzami twarzą w twarz, sam i krok po kroku wytłumaczyć przyjętą strategię.
Gdyby nie to wszystko, być może rozmowa z reżyserem potoczyłaby się zupełnie inaczej.
Mam nadzieję, że wyjaśniłam. Nie uważam, że jestem faszystką.

Z drugiej strony chciałabym podkreślić, że na tym forum rozmawiamy i oceniamy filmy, a nie własne wypowiedzi. Każdy ma prawo do swojego zdania, wrażliwości i wątpliwości, nawet jeżeli brzmią - zapisane w pierwszym odruchu po projekcji - radykalnie.