8 sie 13, 11:43
Nie mam pojęcia, jak gryźć ten film. Nie znam dotychczasowej filmografii reżysera, do stylu prowadzenia narracji podszedłem więc bez zaufania, którego brak przerodził się w rozdrażnienie. Owszem, doceniam wyważenie narracji między skrajnie odmiennymi kliszami gatunkowymi. Jasne - interesujące bywa mnożenie pytań i wątpliwości, co do historii bohaterek. Tak, ospałość w eksplikowaniu wątków fabularnych za cenę intrygującego nastroju to z pewnością dobry wybór. Co jednak z tego, skoro seans upływa na stawianiu tych samych, nudnych pytań, a po filmie pozostają właściwie dwie rzeczy - znakomita Marie Brassard oraz dowcipnie kontrapunktujący finał przebój electro z lat osiemdziesiątych (Marie Möör - Pretty Day).