Tłumów na seansach z tej sekcji nie widzę, więc jeden zbiorczy wątek powinien wystarczyć.
Jakoś tak wszyscy krzywo patrzyli, gdy mówiłem, że wybieram się na "Bałkańskie melodie", a tu proszę - z 11 do tej pory obejrzanych filmów, ten jest najlepszy. I nie chodzi tylko o tę cudną muzykę, od mistrza fletni pana po bułgarski chór kobiecy śpiewający zmodyfikowane wersje średniowiecznych "standardów" (absolutnie magiczne momenty z tymi melodiami opartymi na trzech nutach, coś przepięknego), ale też i o sam film. Bo jednak muzyka muzyką, ale nie oceniamy tutaj słuchowiska. Na szczęście i w tym względzie jest to prawdziwa uczta - od drobnych formalnych detali, jak np. zmiana kolorystyki zdjęć w trakcie ujęcia, po sam zamysł. Nie chodzi tu bowiem o to, że reżyser pojechał sobie na Bałkany i ponagrywał trochę muzyki, ale o przedstawienie działalności szwajcarskiego pasjonata bałkańskich dźwięków, Marcela Celliera, obecnie pana pod dziewięćdziesiątkę, który, wraz z żoną, odbył dosłownie setki podróży w ten region i nagrał mnóstwo prawdziwych perełek, za które zresztą otrzymał niezliczone złote płyty, a nawet Grammy. Cellier od początku filmu zaraża pasją, dzięki czemu "Bałkańskie melodie" ogląda się po prostu wyśmienicie. A ta muzyka, och...!
I jeszcze jedno - Bałkany zazwyczaj kojarzą się nam z krajami byłej Jugosławii, a w filmie mamy do czynienia wyłącznie z folkiem z Rumunii i Bułgarii, co samo w sobie zasługuje na uwagę.