paNMieczyslaw napisał(a):Zastanawiam się, który z nich był bardziej przerysowany, wydaje mi się, że ojciec rodziny.
Ależ oczywiście, przecież Joaquin taki właśnie miał być. No bo spójrzmy: wszyscy nazywają go aniołem, chłopak ma sny, w których lata (i które całkowicie różnią się stylistycznie od reszty filmu), na końcu lewituje, a na początku ma uszkodzoną nogę, jakby skądś upadł albo spadł. A skąd może spaść tak idealny "człowiek"? Ano właśnie. Więc był on tu co najmniej świętym, jeśli nie wprost aniołem czy innym wysłannikiem niebios.
Tak jak okon, zastanawiałem się nad przeciwstawieniem "złego" intelektualisty "dobrym" chłopom, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że to perspektywa równie uprawniona, jak inne (choć jeśli Diaz naprawdę wie, kto to Derek Parfit, to osiągnął już taki poziom "inteligenckości", że antyinteligenckość jest uroczo zabawna

), do tego wcale nie tak rzadko w "poważnej sztuce" reprezentowana.
Tak jak napisał Grzes, to Diaz dla tych, którzy nie zostali fanami Diaza wcześniej. O ile do "Florentiny" zarzutów miałem stosunkowo niewiele, to "Century of Birthing" uznałem za koszmarną szmirę. Dopiero Wasze zachwyty zachęciły mnie do zmierzenia się z "Norte" i była to bodaj najlepsza zmiana programowa, jakiej kiedykolwiek dokonałem. Kolor i krótszy metraż zdecydowanie wyszły reżyserowi na dobre. Zdjęcia są wręcz fenomenalne, ta głębia uzyskana w ujęciach rzeki i pływających po niej łodzi, te kadry, w których na pierwszym planie są ludzie, a na dalszych przyroda - czysta filmowa poezja i moja prywatna Złota Żaba za najlepsze zdjęcia festiwalu (choć parę filmów było blisko).
W pewnym momencie powiedziałem sobie "Panie Diaz, jeśli natychmiast nie dołożysz pan czegoś od siebie do Dostojewskiego, to będzie źle" (a pamiętajmy, że na samym początku Filipińczyk zdążył się jeszcze odwołać do historii w typie "Opowieści wigilijnej", z tymi wszystkimi choinkami itd.) i właśnie w tej chwili Diaz zmienił kierunek, przechodząc od adaptacji do interpretacji i rozwinięcia. Jakby czytał w moich myślach, niesamowite. Rację ma doktor, kiedy pisze, że to kino bardziej historyczno-filozoficzne niż psychologiczne, które wychodzi od "Zbrodni i kary", ale skręca w bardziej metafizyczne, czy może nawet historiozoficzne (tfu, tfu), rejony. Muszę koniecznie obejrzeć ten film jeszcze raz, bo na pewno wiele wątków mi uciekło (klimatyzacjo w heliosowej czwórce, pozdrawiam). Im więcej z Wami rozmawiałem po seansie, tym lepsze wydawało mi się nowe dzieło Diaza. Mam nadzieję, że reżyser pójdzie właśnie w tym kierunku, nie wracając już do poprzedniego stylu.