Masz rację, to nie zawody. Nie sądzę jednak, żeby osoby, które oglądają maksymalną ilość filmów tak do tego podchodziły. Chodzi tu bardziej o jakąś taką zachłanność, że skoro taki wspaniały wybór to trudno nie skorzystać. Tym bardziej, że może to być jedyna okazja. Jak dwa lata temu za pierwszym razem kupiłam karnet to postanowiłam go wykorzystać maksymalnie. Zresztą nawet bez takiego założenia, wystarczyło, że przeczytałam program i okazało się, że i to chcę obejrzeć i tamto i jeszcze tamto i wychodziło w sumie z 80 filmów, które koniecznie i bezwzględnie muszę obejrzeć.

Pozostawało ostro ciąć program i jednak w mękach wybrać max. 50. I tak się nie udało ich obejrzeć, bo jednak brak snu mnie wykończył i około 7-8 dnia musiałam z wielkim żalem zrezygnować z 3 czy 4 filmów. Dalsze siedzenie w kinie to właśnie by było tylko siedzenie i bardziej patrzenie na ekran niż oglądanie. W zeszłym roku już wiedziałam, że nie dam rady i próbowałam jakoś się ograniczyć. Tylko że znowu okazało się, że chcę obejrzeć więcej niż jest to możliwe

i naprawdę ogromnym problemem było rezygnowanie z kolejnych tytułów.
Z doświadczenia wiem, że właśnie tak po 6-7 dniach już jestem na tyle wykończona, że nie ma sensu się dalej zmuszać. Wystarczy odpuścić sobie wtedy właśnie ze 2-3 kolejne filmy, nieco zregenerować, dłużej pospać i można jechać dalej
Dodam tu, że jestem z tych nieszczęśników, którzy bardzo źle znoszą małą ilość snu. Do tego dochodzi jeszcze to, że na ENH nie ma raczej za dużo filmów „lekkich, łatwych i przyjemnych”, więc emocje też robią swoje. Pewnym sposobem jest takie dobieranie filmów każdego dnia, żeby nie były same trudne czy o przygnębiającej tematyce. To jest czas bardzo intensywny fizycznie i psychicznie. Ja to po każdym festiwalu odchorowałam, ale co zobaczyłam i czego doświadczyłam to moje.

Dla mnie największa praca to właśnie planowanie. Wtedy wiem mniej więcej czego się spodziewać i raczej nie zdarzają mi się totalne rozczarowania (albo są to jednak nieliczne wyjątki). Jakbym oglądała co seans jakieś gnioty to z pewnością nie miałbym serca iść na kolejny. I to kosztem snu oraz coraz większym zmęczeniem na następnych potencjalnie dobrych filmach. Jeśli jednak oglądasz bardzo dużo, ale filmów, których obejrzenie naprawdę sprawia ci satysfakcję, to tego zmęczenia się tak nie odczuwa. Albo inaczej: odczuwa się, ale jednak wiesz, że było warto się przemęczyć.