10 sie 14, 21:10
Historia mojej śmierci to zdecydowanie najbardziej przystępny film, jaki Albert Serra popełnił do tej pory (dlatego też w którymś wywiadzie zaznaczył, pół żartem, pół serio, że kolejny jaki zrobi, o ile zrobi, będzie trudniejszy, żeby jeszcze mniej ludzi go obejrzało). Postać Casanovy jest tutaj jedynie pretekstem do budowania historii o zmianach, przemijaniu, śmierci. Giacomo nie jest tutaj przede wszystkim kochankiem, lecz bardziej encyklopedyczną wersją Oświecenia: uwielbia Woltera, bojkotuje chrześcijan, nie znajduje miejsca na sferę pozazmysłową i śmie twierdzić (dwukrotnie!), że wszystkie kobiety są takie same.
Zmiana następuje w postaci Draculi - o ile się nie mylę: romantyzm. Wkracza element fantastyki, niepokoju, świat Casanovy już nie jest taki sam, sam Casanova jakby mniej się raduje, jakby bardziej pochmurnieje, jakby jego płomyk miał za chwilę zgasnąć. I oczywiście zgaśnie, jak sugeruje tytuł, bo końcowa scena to scena, oczywiście, śmierci Casanovy, nad którym stanie zakrwawiony hrabia.
Wraz z postępującą zmianą (bo ta zmiana postępuje, jak to u Serry: powoli, ślimaczo), zmienia się również atmosfera filmu. Z kostiumowej farsy, w której Casanova sra śmiejąc się jednocześnie, do gotyckiego horroru. Sceny kręcone we wnętrzach dzięki użyciu światła są przecudowne, jednak wygrywają te kręcone nocą (Dracula przy oknie obok krwawiącej dziewicy to chyba moja ulubiona stop klatka).
Z filmu wiele osób uciekło, nie rozumiem dlaczego. Obejrzę z pewnością jeszcze nie raz, bo im dłużej o nim myślę, tym bardziej mi się podoba. Niestety, symbolika użyta przez Serrę wydaje mi się miejscami nieporadna, ale może dlatego, że nie do końca ją ogarnąłem. Spróbuję raz jeszcze z pewnością, bo te 150 minut to czysta przyjemność.
I killed my father, I ate human flesh and I quiver with joy!