Dzisiejszy dzień zakończył się niekończącymi się dyskusjami o jak na razie najlepszym naszym (moim i vifona00, dołączył doktor pueblo) zdaniem filmie festiwalu - "Komedii", która nami jakoś do głębi wstrząsnęła i daliśmy jej najwyższe noty. I mimo, że film był straszny, irytujący, okrutny, czasami obrzydliwy, a antybohater jego co najmniej ambiwalentny, jednak spodobał nam się wściekle. Wychodząc z założenia, że zarówno w kinie, jak i w literaturze, pewnie i w przyjaźni i miłości, szukamy przede wszystkim siebie, że szukamy swojego odbicia jak w lustrze w Innych, tu: choć zdarzenia i postaci były odstręczające, być może z przerażeniem odnaleźliśmy jakieś okruszki swojskości. A może chodziło o chęć przekraczania, narzuconych z góry przez społeczną grę, granic? O bycie niegrzecznym, za którym tęsknimy? O wyzbycie się skrupułów i politycznej poprawności, a także jakże uciążliwych emocji (marzenie o emocjonalnym stuporze?)? A może chodziło o satysfakcję, że jednak my jesteśmy odrobinę lepsi, o pocieszenie?
Jestem bardzo ciekawa Waszego zdania na temat filmu.
Wszystkim, którym podobała się "Komedia" Alversona polecam właśnie wydanego w ha!arcie "Jaszczura" Shutego.