Przeglądając zagraniczne forum filmowe, natknąłem się na podobny temat. Zrazu wydał mi się ciekawy: lista najbardziej przecenionych, wynoszonych na piedestał (zdaniem użytkowników) twórców, którzy szczególnie błyszczą zarówno w oczach światowej krytyki jak i (kroczącej z nią krok w krok) publiczności. Pełna moja lista byłaby zbyt długa i przy okazji nudna, więc ograniczę się do kilku (szczególnie nękających mnie) nazwisk:
1. Tarantino- ostatnio trochę o nim ucichło, ale wciąż słychać głosy, jakoby twórczość jego o geniusz się ocierała. Ja osobiście nie widzę nic pasjonująco nowatorskiego i twórczego w jego próbach korzystania ze zródeł (zwłaszcza amerykańskiej) kinematografii i umiejętności łączenia ze sobą cytatów i nawiązań do innych filmów. Zgrabne to połaczenia, ale nie wychodzą poza granice kina...Jak dla mnie to za mało
2. Polański- Polacy (ale nie tylko) zdaje się maja do niego zbyt nabożny stosunek. Ostatnio na liście, w nie wiem już jakim czasopiśmie zagranicznym, jego "Chinatown" zajęło I miejsce w rankingu na najlepszy film wszech czasów...bez żartów. ( swoją drogą: w tym samym czasie i w podobnych warunkach, powstał na podobny temat "W mroku nocy" Arthura Penna. Niedoceniony, choć to małe arcydzieło).W mojej opinii zrobił dwa naprawdę dobre filmy (Wstręt, Lokator). W rzeczywistości nie wychodzi daleko poza granice sprawnego hollywodzkiego rzemieślnika. Dodaje do tego nieco dwuznaczności i lekko perwersyjnych treści. I wszystko
3. Von Trier- nie cierpię jego kina. Znam wszystkie jego świństwa, całą pustkę. W zasadzie powiela schemat działania średnio utalentowanego, przecietnego hollywodzkiego reżysera: zmanipulować widza, pograć na jego emocjach, wyśmiać i przy okazji pierdnąć mu pod nosem. No ale, co kto lubi...
4. Haneke- to samo co wyżej, ale z większym smakiem. Achów i ochów nad jego twórczoscią zupełnie nie rozumiem. Sadystyczna przemoc ubrana w schematycznie artystyczny kostium. Idealna kompozycja kadru i ustawienie aktorów w obowiązkowo długich, statycznych ujęciach sprawia, że widok czegoś, co w realnym w życiu musiałbym pół roku odchorowywać, działa na mnie może i skutecznie, ale i zaskakująco krótko
5. Lynch- (od czasu "Dzikości serca") Miast ogladać film, zatrzymujesz się w drugiej minucie, z mnóstwem pytań w głowie. Nie oglądasz, po prostu usiłujesz odpowiedzieć sobie, o co w tym szaleństwie chodzi. Odpowiedzi oczywiście nie uzyskasz, byłoby to sprzeczne z żelaznymi regułami "kina niekomercyjnego". A szkoda
6. Paul Thomas Anderson - Pewien reżyser, już nie pamiętam który, powiedział coś, pod czym podpisuję się ręcami i nogami: "Jego bohaterowie przypominają oddychających pod respiratorem ludzi". Można to zarzucić również bohaterom Kubricka. Zresztą, widzę wiele analogii między nimi. Ale jedna dominująca: podczas kręcenia sceny, miast podpatrywać aktorów, stoją przy kamerze z linijką w ręku
7. Woody Allen- Jeden z tych twórców (ulubieńców snobistycznej publiczności-żaden to stereotyp) którzy powtarzają w kółko to samo. Forma tych filmów również nie powala: ot, postacie poruszające ustami. Natomiast- w celach odprężających jak najbardziej...
8. Antonioni- Fellini- Bergman - wielka trójca. Ich filmy mają swoje zalety, ale to nie one były powodem obwołania ich mianem "świętych". Raczej moda. A jak to z modą bywa, regularnie się zmienia. Obiektywny wgląd w bogactwa ich twórczości. wydaje mi się dzisiaj, jak najbardziej na miejscu
Wasze typy?