Dwa lata nad morzem dobrze się ogląda, choć to propozycja z gatunku Slow Cinema (jak ktoś lubi, powinno mu przypaść do gustu). Podobają mi się stylizowane na stary film zdjęcia, doprawione brudami i ziarnem. Miło, że film nie jest ani trochę przegadany - prawie ani jedno słowo w nim nie pada, nie licząc mamrotania Jake'a do siebie, nie do widza. Dobry pomysł z fotografiami-przerywnikami. Zainteresował mnie bohater, choć nie mogę nie zauważyć, że jak na pustelnika jest on dość nieźle wyposażony technicznie, jego hacjenda to zaś gabarytowo prawdziwy kompleks budynków, a nie - jak można się było spodziewać - szałas czy altana. Jedno mnie zastanawia, a mianowicie tytuł - ktoś tam widział jakikolwiek ślad morza? Choćby w jednym ujęciu? Z wody pamiętam wyłącznie prysznic i dwukrotnie jezioro. Tytuł nastawia na szumiące fale, drące się mewy, rybołówstwo, sztormy, plaże i tym podobne elementy świata przedstawionego, a tu guzik. To nie były
Dwa lata nad morzem, tylko
Dwa lata w lesie 