7 kwi 12, 23:26
Obejrzałem dzisiaj i w pełni się zgadzam z Doktorem, żeby nie powiedzieć, że w pełni się nie zgadzam z Mrozikiem. To, czego ty oczekujesz (Mrozik), z tym przełamaniem zabawną scenką (czy inną magiczną), to właśnie byłby schemat. Ten film jest dla mnie właśnie bardzo własny, inny od tego wszystkiego, co w irańskiej kinematografii widziałem, i za to go doceniam (choć już widzę oczyma wyobraźni tłumy opuszczające salę na festiwalu, bo nawet jak na festiwalowe snuje tu się dzieje wyjątkowo mało i wyjątkowo powoli). Doceniam go też za to, że forma doskonale się w nim stapia z treścią. Bo właśnie (w pewnym sensie) to jest film o tym, co mu zarzucasz - że oryginalność to wymysł może niekoniecznie Zachodu (bo myślę, że ten świat, w którym wszystko odbywa się w zwolnionym tempie, każdy ze stoickim spokojem przyjmuje swoją rolę, a wszystko, co w innym filmie byłoby źródłem dramatu (niedołężna siostra, groźba utraty pracy, ciężkie warunki życia, czy nawet małżeństwo) tu jest traktowane ze spokojem, jako naturalna część biegu rzeczy, musiał w równym stopniu zaskoczyć (i zafascynować) twórcę filmu, jeśli jest Irańczykiem "miastowym" (zwłaszcza jeśli jest z Teheranu)), ale wymysł zupełnie do życia niepotrzebny. Też ta, jak piszesz, dziwna strona wizualna (która z początku, przyznam, mnie irytowała), to przeestetyzowanie, podkreśla, że to proste, uproszczone wręcz, dla człowieka Zachodu pewnie pozbawione sensu, życie, jest niezwykle piękne - ma przełamać nasze przyzwyczajenie, uniemożliwić postrzeganie tej rzeczywistości przez pryzmat biedy, brudu, ciężkich warunków życia itp. Też te urywki wiadomości z telewizji dla mnie nie mają żadnego związku z tym, jak amerykańska obecność na Bliskim Wschodzie jest tam postrzegana - one są tylko kontrapunktem dla rzeczywistości pokazanej w filmie, czymś, na co bohaterowie filmu patrzą nie tyle z przerażeniem, ile ze zdziwieniem, niedowierzaniem, że coś takiego może gdzieś tam nie tak znowu daleko mieć miejsce.
A tak w ogóle, to kiedy oglądałem ten film, przypomniał mi się znajomy Malijczyk, naukowiec od lat mieszkający i pracujący we Francji, który opowiadał mi o tym, jak odwiedził w trakcie urlopu swoją rodzinę w Mali, i o zazdrości, jaką odczuł, widząc, jak bardzo pozbawione problemów (w tym sensie, że pozbawione świadomości ich istnienia) jest ich życie. Myślę, że reżyser tego filmu musiał na świat, który portretował, patrzyć w podobny sposób. I jeszcze jedna refleksja, która mnie naszła, to że tamci ludzie potrafią używać techniki (bo w tym filmie jak najbardziej jest technika, niezbyt może nowoczesna, ale zawsze) dla utrwalenia swojego sposobu na życie, a nie, jak ludzie Zachodu, stają się niewolnikami nowoczesnej technologii do tego stopnia, że dają jej sterować swoim życiem.