chyba jednak nie hop siup
ona reprezentuje podstawowy konflikt zarysowany w filmie między naturą a kulturą, który ujawnia się ze wzmożoną siłą właśnie w tych punktach przejścia, reprezentuje podstawowe pytanie współczesnego człowieka (nawet jeżeli to zbyt patetycznie zabrzmi) - o istotę człowieczeństwa, o jego pochodzenie, o związki ze światem: z natury czy z kultury jesteśmy, w jaki sposób -skoro natura jest współcześnie partnerem, bo odeszliśmy już (chcemy) od "czyńcie sobie ziemię poddaną"- mamy szukać z nią na nowo kontaktu, co w ogóle jest naturalne. Mówimy "teatr uwodzenia" albo "rytuał śmierci", powtarzamy gesty, zachowania, formuły kulturowe, ich symbolem jest taniec dziewczyn, to tak jakbyśmy spojrzeli na siebie z boku.
Dziwny tekst napisał dzisiaj Felis w GW, według niego "Tsangari stawia dość oczywistą tezę: jesteśmy tylko zwierzętami, wciąż dość prymitywnymi, nawet jeśli opatulonymi kulturowym pancerzem. (...) Kto wie, czy wszystkie nowatorskie formalne zabiegi nie służą w
Attenbergu właśnie temu, by zasiać niepewność: a może jednak jesteśmy czymś więcej niż tylko ciałem?"
dziwne, bo mnie się wydaje, że teza filmu Tsangari jest wręcz odwrotna - nawet to, co wydaje się "naturalne", zwierzęce (seks, śmierć), w naszym życiu zostało zaanektowane przez kulturę, tęsknimy za swoją zwierzęcością (wierząc, że tylko ona jest >autentyczna<), a jednocześnie obawiamy się jej, >nie rozumiemy jej<, straciliśmy instynkt, zyskaliśmy filozofię, tkwimy w niekończącym się konflikcie. Mnie się wydaje, że ten film nie kończy się jakimś >rozwiązaniem problemu< (była dzika, jest normalna), podobnie jak główna bohaterka w czasie tego swojego przechodzenia ze stanu w stan, zyskujemy odrobinę inną perspektywę.