"Portret o zmierzchu" - początek wręcz idiotyczny (najwspanialszy kwiatek: bohaterka, po złamaniu obcasa, idzie
naprawdę długo i, doszedłszy do jakiejś speluny, prosi o wezwanie taksówki, która to prośba pozostaje bez odzewu. Następnie kobieta wyciąga... telefon, bo ktoś do niej dzwoni. NO SORY, ale scenariusz to akurat największa bolączka tej produkcji), potem dużo lepiej, mnóstwo brudu i życiowego błota i, choć misja, jaką narzuca sobie bohaterka, mnie nie do końca przekonuje, nie sposób filmowi odmówić pewnej mocy. Koniec końców jednak rozczarowanie - porównanie do "Ładunku 200", który uważam za przereklamowany, już kazało mi być ostrożnym.
"Grzyby" - przyznam się szczerze, że przysnąłem na kilka minut, więc - nawet po zapewnieniu Querelle'a, że nic przesadnie ważnego się nie wydarzyło - nie mogę być pewien, czy wszystko dobrze złapałem. Powiem tyle, że film może być świetny i bardzo głęboki, jak poprzednie dzieło Jayasundary, ale równie dobrze płytki i - dzięki świetnej stronie technicznej - ledwie przeciętny. Sam nie wiem, chętnie obejrzałbym jeszcze raz, jednak na tę chwilę wydaje mi się dziwnie prosty, by nie powiedzieć "banalny".
"Szepczący w ciemności" - wspaniała stylizacja, szkoda tylko, że pod koniec klimat się rozrzedził. Koniec końców duża przyjemność, ale trochę lepszy scenariusz by nie zaszkodził.
"Harakiri" - film spotkał się z dużo chłodniejszym przyjęciem krytyki niż poprzedni samurajski remake Miikego (nie mogę się doczekać Pięciu Smaków

), ale wg mnie jest to bardzo dobra próba. Odrobinę zbyt melodramatyczna i trochę brakuje tych długich jazd kamery, które robiły tak piorunujące wrażenie w oryginale, ale rewelacyjny aktor w roli głównej i dość wierne trzymanie się scenariusza pierwowzoru działają na korzyść filmu i cieszą. Tylko po co to 3D, którego w ogóle nie widać?
"KanZeOn" - najlepszy z obejrzanych. Subtelny, poetycki dokument o miłości do muzyki, gdzie obraz niejednokrotnie "tylko" ilustruje dźwięk, tworząc cudowną całość, z którą aż chce się płynąć bez końca.
"Gayuma" - słabizna. Zapowiadało się świetnie, można było dużo powiedzieć o niekonwencjonalnych i dziwacznych z punktu widzenia Europejczyka praktykach religijnych na styku katolicyzmu i tradycyjnych filipińskich wierzeń, a skończyło się na banalnej historyjce miłosnej, do tego zrealizowanej całkowicie (ale tak na maksa) po amatorsku, co, zamiast powodować uśmiech spod znaku "ale fajnie, że teraz każdy utalentowany twórca może zrobić film", raczej tylko irytowało.
Prowizoryczny ranking:
1. KanZeOn
2. Harakiri
3. The Swell Season
4. Bengalski detektyw
5. Szepczący w ciemności
6. Przy autostradzie
7. Grzyby (?)
8. Portret o zmierzchu
9. Rybka
10. Busong
11. Śniadanie, obiad, kolacja
12. Gayuma