Przede wszystkim wizualnie zapiera dech w piersiach, dopracowane w każdym calu obrazy - czy to idealnie ostre, czy zamglone, tchną jakąś taką współczesną gotyckością (dzięki tangerine'owi za podsunięcie słowa), są mroczne (czarno-białe - uwielbiam, ach, och!

Dalej: fantastyczna muzyka, czy to kawałki Ossanga i jego zespołu, czy innych kapel, czy wreszcie melodie skomponowane specjalnie na potrzeby filmu - wszystko to współgrało z mrocznymi zdjęciami, momentami tworząc odrealniony klimat, momentami "dokładając do pieca" punkowymi czy wręcz heavymetalowymi gitarami (genialne: otwierający i zamykający utwór!).
Miałem nieodparte wrażenie, że ekipa doskonale bawiła się na planie i ta atmosfera bardzo szybko udzieliła się i mnie, pozwalając na całkowite zatopienie się w szalonym i niezbyt zrozumiałym świecie. Właśnie: można by zarzucić filmowi lekceważenie logiki skutkujące oderwaniem od rzeczywistych ludzkich problemów i pogrążaniem się w radosnym, niczym nieskrępowanym, ale przy tym mało przystępnym szaleństwie. Jednak mimo tego, że co i rusz w filmie pojawiają elementy, które za żadne skarby świata nie chcą dopasować się do stworzonej przez nas chwilę wcześniej spójnej interpretacji, to wydaje mi się, że po pierwsze: czytelne są pewne ogólnikowe (ale istotne) elementy przekazu, składające się na krytykę kapitalizmu, globalizacji, korporacji i politycznej opresji, doskonale manifestując to, czym jest punk - a reżyser jest przecież punkowym muzykiem. Po drugie: bohaterem jest facet po śpiączce, dodatkowo łykający jakieś dziwne pigułki - czy można spodziewać się po nim spójnej narracji? Bo też równie dobrze może to być film o meandrach ludzkiego umysłu - pewnie za jakiś czas uporządkuję sobie myśli z tym związane i może nawet wyjdzie z tego jakaś interpretacja w tym kierunku. W każdym razie wskazówki do takiego odczytania w "Dharma Guns" są.
Może odrobinkę (ale tylko ciut, ciut) naciągane, ale jednak 6/6.
PS: Zakochałem się w pani Elwirze
