7 sie 10, 9:25
Czy marazm permanentny, czy marazm naruszalny?
Wydaje mi się, że jest w tym filmie mimo wszystko całe spektrum uczuć i zachowań – od marazmu, który jest wynikiem życiowych wpadek, traum, przedłużających się depresji (to nas wszystkich dotyka bez względu na status społeczny, miejsce życia), przez różne „ludzkie” gesty – czułości, tęsknoty, aż do buntu. W „Tetro” Coppoli padło takie zdanie, tam śmiesznie brzmiące jak wszystko zresztą w tym sztucznym, wykalkulowanym filmie, że każdemu potrzebny jest od czasu do czasu sukces. Tu wystarczyłby jakiś drobny sukces, żeby życie zyskało wymiar sinusoidy, upadamy, ale też wznosimy się. I na tym tle realizacja filmu jest oczekiwanym sukcesem, stąd pewnie pozytywna aura, bijąca z aktorów w ostatnich kadrach. Tymi ostatnimi kadrami reżyser sugeruje, że trzeba na tę fikcyjną historię patrzeć w szerszym kontekście i na tym kontekście właśnie oparta była rozmowa po projekcji.
Podoba mi się strategia Smitsa – jeździ po świecie, szuka takich miejsc, w których jest zmuszony do wysiłku, wykonuje pracę poznania, uczy się języka, poznaje ludzi i otoczenie, z pozycji obcego wchodzi do środka. Dopiero wtedy powstaje scenariusz filmu. Teraz mieszka w Buenos Aires, ma zamiar zrobić film o biedakach z buenosaireńskich slamsów, o odpowiedzialności filmowca, wchodzącego w takie środowisko. Każdy jego ruch jest udokumentowany osobistym doświadczeniem, stara się być uczciwy.
Dlaczego widzi nadzieję w swoim filmie – dyskutowana była ostatnia scena, w której chłopak wchodzi do sali odwiedzin i spotyka się z rodziną. Już sam fakt tego bycia razem w obliczu nieszczęścia, wyrządzonej krzywdy, zła, upadku, reżyserowi wydaje się ważny, jest rodzajem trampoliny. On w tym znajduje nadzieję (wspominając rodzinne spotkania nad łóżkiem swojej chorej matki), choć oczywiście nadzieja to nie-pewność.