marylou napisał(a):Idąc za ciosem, to tak jakby po wysłuchania Mozarta przerzucić się na Boys ( ktoś słyszłał? To disco polo jest. )
Hola, czy Ty właśnie porównałaś Mike'a Leigh do zespołu discopolo? Nie Uwe Bolla, nie nawet Michaela Baya, ale Mike'a Leigh? Coś chyba trochę nieteges, nie uważasz? Szczególnie gdy Twoje zastrzeżenia do HGL zdają się... ot, zastrzeżeniami wobec konkretnego filmu, które oczywiście możesz mieć i można (choć nie o tym jest wątek) je przedyskutować, ale nie widzę, skąd nagły przeskok z "nie podobało mi się HGL, bo uważam, że reżyser przegiął" na "po Nowych Horyzontach nie da się oglądać mainstreamu".
marylou napisał(a):albo inaczej: po pieczonym bażancie zaserwować sobie hamburgera...
A ten przykład oddaj Zanussiemu, zanim upomni się o prawa autorskie

marylou napisał(a):Nie chodzi mi o deprecjonowanie filmów "zwykłych", ale o zmianę w postrzeganiu JAKOŚCI, stopnia zaawansowania w różnorodności i oryginalności przekazu treści.
Chcąc nie chcąc, przechodzimy na temat dyskutowany w
tym wątku, więc nie chcę go szczególnie dublować. (Wszak w tamtym słynnym już wywiadzie też chodziło o różnorodność). Powiem tak: lubię i doceniam nowohoryzontową twórczość, inaczej każdego roku nie jeździłbym na festiwal. Wizyta na ENH to zawsze swoisty odmienny oddech, a także zachęta do własnych poszukiwań w ciągu roku, natomiast czułbym się jakiś taki (paradoksalnie? nieparadoksalnie?) ubogi kinowo, gdybym nagle miał oglądać wyłącznie tego niemalże już przysłowiowego Tsaia. Jakość i oryginalność, a przede wszystkim różnorodność, o której piszesz, można znaleźć w kinie w przeróżnych formach, i w niszy, i nie w niszy.
marylou napisał(a):Dla mnie to odkrycia, które od teraz mają wpływ na moją percepcję kina.
Ależ oczywiście, bo to świetna wartość festiwalu, ale percepcja nie musi się wiązać z wartościowaniem. "Doznałem olśnienia i teraz patrzę z góry na zwyczajne kino"... Nie, to mi się nie podoba.
marylou napisał(a):A co do wrażeń dot. Happy-Go-Lucky... [...] Poppy była przejaskrawionym orderem uśmiechu, o który walczyła po wypiciu litra soku z cytryny.
To bynajmniej nie do końca tak, ale ponieważ to nie jest wątek poświęcony HGL, to zamiast ciągnąć dyskusję, pozwolę sobie na szybki link: jeśli masz 18 minut wolnego czasu, wówczas nieśmiało polecam to, co wraz z klubowym kolegą w grudniu mówiłem o HGL w
odcinku podcastu Radio Ofilmie (od 19m35s), również na temat tego pozornie przegiętego optymizmu. W zasadzie ciężko mi coś dodać na ten temat

aszeffel napisał(a):a jak ktoś nie czerpie przyjemności z szerokiego spektrum tylko z wąskiego, to już jest mniej kinomanem?
Nie, bo przyjemność to rzecz indywidualna, rzecz jasna

Natomiast budzi moją wątpliwość, jeśli wiąże się to z wartościującym nastawieniem wobec "kina innego niż to 'moje' "...