Ne change rien

Kocioł nowohoryzontowych filmów.
Fulu
 
Posty: 9
Na forum od:
27 lip 09, 23:30

Post 28 lip 09, 0:01

100 minut tortur?
Adrian Fulneczek

Podczas seansu „Ne change rien” (2009 r.) kilku-nastu znudzonych widzów opuściło salę. Nie potrafili docenić sztuki?

Wybierając się na film Pedro Costy trzeba wiedzieć, czego się spodziewać. Po pierwsze, warto odnotować, że trudno nazwać ten twór filmem w rozumieniu klasycznym – trudno mówić tu o jakiejkolwiek fabule. Trudno też jednak, w tym przypadku, uznać to za wadę.

„Nie zmieniaj niczego” to trwający dokładnie sto minut taniec czerni i bieli ze światłem. Na tym to dzieło polega. Reżyser rezygnuje z kolorów, co - w połączeniu z różnym naświetleniem - pozwala mu osiągnąć niesamowite efekty.

Ustawiona w jednym miejscu kamera przez wiele minut obserwuje aktorkę i piosenkarkę Jeanne Balibar lub (w znacznie rzadziej) któregoś z jej muzyków. Balibar ćwicząca z zespołem, Balibar ćwicząca z zespołem w innym pomieszczeniu, Balibar sama w studiu nagrań, Balibar podczas koncertu... Właśnie z takich pojedynczych, bezlitośnie ucinanych scen składa się ten film.

Prawie każda z nich jest zrobiona z innym pomysłem, ilością światła, z innego ujęcia. Później do końca sceny nic już się nie zmienia. Kamera jest tutaj jak aparat fotograficzny. Ustawia się blisko twarzy aktorki i po prostu ją obserwuje. Portretuje. Fotografuje. To zapewne efekt długotrwałego przygotowywania kolejnych ujęć, ale efekt końcowy... Cóż, sceny są po prostu piękne.

Ktoś znudzony „Ne change rien” mógłby już w trakcie projekcji pytać: „ok., to ładne, ale po co film? Zamiast męczyć widownię można było zrobić pokaz slajdów z 15 przednimi zdjęciami.” – ...co niekoniecznie byłoby pozbawionym sensu pomysłem. Dwie rzeczy przemawiają jednak za rozwiązaniem, które wybrał Costa:

1) zdjęcia nie śpiewają – a ważną częścią tego obrazu jest dźwięk i muzyka, który uzupełnia prawie każdą scenę. To zazwyczaj proste kompozycje lub jeden, grany w tle gitarowy riff i przyjemny głos Balibar
2) scena przećwiczenia fragmentu opery „La Perichole” – która naprawdę wynagradza wszelkie niedogodności, dla niej warto obejrzeć pozostałą część filmu. Kilka minut nieruchomego zbliżenia na twarz wydającej z siebie operowe dźwięki artystki, której co chwilę przerywa nauczycielka żądając poprawienia danej sylabę. Nieporównywalne z niczym artystyczne doświadczenie.

Z drugiej, obiektywnej strony patrząc, wypada dodać, że ujęcie, w którym przez kilkadziesiąt sekund oglądamy statyw mikrofonu i wzmacniacz firmy VOX (nie-do-zapomnienia) rzeczywiście lepiej nadałoby się na zdjęcie. A te dwie palące papierosy Azjatki...? Albo, że wystarczyłaby ta 13-minutowa krótkometrażówka, na której podstawie zbudowano wersję dłuższą. Czy też, że w scenie, w której śpiewaczka próbuje nauczyć się melodii i tempa utworu, dziesiątki razy nucąc „pa-ra-ta-pa-pam” wiele osób powtarza pod nosem: „jeszcze raz, a wyjdę. Wyjdę, zobaczysz. Mówię poważnie. Przestań mnie prowokować...!”.

Ostatecznie jednak, naprawdę opłaca się zostać. W klimat tego filmu można się wczuć, a zamysł reżysera zrozumieć. Potrzeba do tego odrobiny dobrej woli, ale to możliwe. Szczególnie, że główna postać, którą tak długo dane nam jest oglądać i słuchać, z uśmiechu przypomina samą Julię Roberts, jest charyzmatyczna i ma przyjemny głos. Dodatkowo w tle subtelnie pogrywa gitara, a ujęcia są – jak już wspominałem – niczym doskonałe czarnobiałe fotografie.

Złośliwi będą mimo wszystko szemrać, że film najlepiej opisują słowa pierwszego w nim utworu („tortury, tortury, torturujesz mnie...”) lub, że „Jestem Twoim diabłem” to najbardziej NIEsexownie zaśpiewany utwór w historii. Na drugi zarzut najlepiej odpowiada sam reżyser, który z okrutnie ironicznym uśmiechem, najpierw ukazał 5 minutową scenę nagrywania utworu, a później, kolejną... jego odsłuchiwania!

Ja w każdym razie, będę zdania, że czerpanie przyjemności z „Ne change rien” to kwestia wyłącznie odpowiedniego nastawienia. Jeśli nie będziemy domagać się zwrotu akcji (który tutaj i tak nie nastąpi) i odliczać scen do końca, ale zrelaksowani nastawimy się na kontemplację piękna, wyjdziemy z sali zadowoleni. Więcej! Będziemy przekonani, że obcowaliśmy ze sztuką. Tą najwyższą.


źródło:
http://mlodzi.wroclaw.pl/index.php?opti ... Itemid=105

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 28 lip 09, 22:20

Za późno, teraz już nie grają... Szkoda, że wcześniej nie wrzuciłeś tej opinii to bym zweryfikował...

Fulu
 
Posty: 9
Na forum od:
27 lip 09, 23:30

Post 29 lip 09, 0:25

sam niestety poszedłem na drugi seans - na youtubie można znaleźć 13 minut filmu krótkometrażowego "ne change rien", które w całości zostały wstawione w dłuższą wersję tego filmu.

MK
 
Posty: 896
Na forum od:
26 gru 04, 10:41

Post 29 lip 09, 17:12

ja wyszlam z seansu , chociaz pozno.
ten film nadawalby sie jako extra do plyty tej aktorki/ piosenkarki, ale jako dzielo samo w sobie raczej nie ma specjalnie sensu. to zapis prob przy nagrywaniu plyty, w zasadzie nie ma tam nic wiecej. Wyszlam jednak z powodow muzycznych, Balibar tak falszowala, ze po prostu rozbolala mnie glowa, zwlaszcza jak brala wysokie tony, glos jej zjezdzal na pobocze.
Tylko zdjecia ladne, ale to nie wystarczy
MK

muzka
 
Posty: 8
Na forum od:
29 lip 09, 21:47

Post 29 lip 09, 22:21

Mnie się film podobał. Klimat (bo bezsprzecznie był), zdjęcia, nieidealny, ale ciekawy głos bohaterki, muzyka... to wszystko tworzyło pewną całość, która mnie urzekła. Owszem, trzeba było mieć cierpliwość, ale i autentyczne zainteresowanie taką tematyką. Na mój odbiór być może wpłynął fakt, że uczestniczyłam w wielu próbach różnych zespołów i wykonawców. Do wychodzenia ludzi przez cały czas trwania filmu zdążyłam przywyknąć i nawet mnie nie rozpraszało. :P Hm... może wyrażę się niezręcznie, ale było subtelnie, relaksująco...

Avatar użytkownika
aszeffel
NH-Kreator
 
Posty: 2592
Na forum od:
23 mar 06, 11:51

Post 29 lip 09, 22:31

mnie podobała się scena z Azjatkami, palącymi papierosy i z Balibar, śpiewającą do słuchawki telefonu, ta piosenka, którą śpiewała, miała piękny tekst, ale nie potrafię zacytować, no i wciąż mam przed oczami krzaczaste brwi Costy z jakiegoś zdjęcia, szkoda, że nie udało się ściągnąć go do Wrocławia

Tomassi
 
Posty: 100
Na forum od:
9 sie 05, 9:07

Post 30 lip 09, 16:32

Ja zostałem do końca. Dobre zdjęcia. Ale to za mało. Równie dobrze można by chwalić film za efekty specjalne.

A przede wszystkim czuję się źle, z tym, że byłem świadkiem publicznego ośmieszenia wokalistki z przyjemnym głosem, ale też z problemami z rytmem i artykulacją oraz dość przeciętnego zespołu, złożonego jednak z niezłych muzyków, którzy nie potrafią lub nie chcą tej wokalistce pomóc. Zespół za bardzo uwierzył w swoją wielkość. A reżyser w tej wierze utwierdził.

Avatar użytkownika
cze67
 
Posty: 836
Na forum od:
14 cze 06, 10:34

Post 3 sie 09, 17:38

Niezła wokalistka (piękna kobieta) spotyka marny zespół, który karze jej śpiewać banalną i śmiertelnie nudną melodię. Po każdej partii, podczas których pani zmagała się z tematem, z sali kinowej ubywało ludzi. Nie wiem dlaczego reżyser filmu upatrzył sobie ten fragment, być może jest sadystą i postanowił zniechęcić widzów do muzyki tej grupy. Mnie z sukcesem.

Avatar użytkownika
kata_strofa
 
Posty: 133
Na forum od:
1 maja 05, 14:51

Post 4 sie 09, 10:29

Ja, podobnie jak Tomassi, nie wyszłam z filmu, ale byłam ogromnie zirytowana, a zarazem zażenowana tym, że zawodowa wokalistka nie potrafi powtórzyć najprostszych melodii, które ja pamiętam po pierwszym zagraniu i jestem w stanie zaśpiewać do dziś. Nie mówiąc już o totalnym nietrzymaniu tempa i niemożności "wklepania się" ze słowami w melodię. Przecież do tych melodyjek to można i książkę telefoniczną zaśpiewać...
Nawet jeśli miał to być film o zmaganiu się ze słabościami, to moim zdaniem zawodowcom coś takiego nie przystoi. Mam po tym filmie niesmak, który pozostał do dziś.
Dignity. Dignity is an important quality everyone should have.

Tomassi
 
Posty: 100
Na forum od:
9 sie 05, 9:07

Post 4 sie 09, 13:32

Mnie uderzyło to, że owszem, Pani się stara, ale sobie nie radzi - za to zespół nie próbuje jej (i ostatecznie sobie) pomóc. Dziewczyna pierwszy raz słyszy ograny przez resztę temat i od razu zostaje wrzucona na głęboką wodę - puszczają jej zapętlona gitarę, pojawiają się problemy z rytmem (nawet to sygnalizuje, wspominając o synkopach), zamiast jej to zagrać z bębnami. Nie idzie jej, ale wszyscy ją chwalą i zaraz każą nagrywać.

Wymęczyła mnie też jeszcze scena z utworem o diable - zupełnie bez emocji, choć gitarzysta mało nie wyszedł z siebie. Jakby muzyka miała być oderwana od tekstu.

MK
 
Posty: 896
Na forum od:
26 gru 04, 10:41

Post 4 sie 09, 17:46

chyba juz Kozyra lepiej spiewa :-) przynajmnije filmy o jej zmaganiach ze sztuka wokalna sa o wiele ciekawsze
MK


Powrót do 9. - Filmy 9. MFF ENH - wypowiedz się!