To trochę przypomina dyskusję o wyższości świąt bożego narodzenia nad wielkanocnymi

Chyba kilka razy zdarzyło mi się, że opowiadałam z uznaniem o jakimś filmie na forum, a tu odzywały się głosy – ja wyszedłem po 20 minutach, taki chłam itede. W zeszłym roku raz wyszłam z kina, fakt, że ten film wcisnęłam do swojego programu bez przekonania, tak mi wyszło po prostu – Arytmetyka emocji, bardzo konwencjonalna historia, obsadzona gwiazdami, na niedzielne popołudnie w telewizji, aż się zdziwiłam, że to idzie na festiwalu, dla mnie to była typowa zapchaj-dziura, i chociaż to, co wcześniej, może zabrzmieć pejoratywnie, w ogóle nie zamierzam mówić o tym filmie, bo go nie oglądałam, ta projekcja jest białą plamą w moim programie.
Czyli jak wychodzę, to mam białą plamę, jak zostaję do końca i mi się nie podoba, to mam tam film, który mi się nie spodobał. Ale to nie jest żadna reguła, tylko jedna ze strategii, której nikomu nie doradzam, ani nikogo nie zniechęcam.
A z tymi ludźmi w kinie, to chyba rzecz stopnia osobistej socjalizacji – akceptacji inności, zdolności przystosowawczych, ale też pewnie umiejętności do zamykania się w świecie własnych wrażeń i emocji, dwa skrajnie różne sposoby przetrwania (szerzej, nie tylko w sali kinowej), jeden zakłada połączenie w doświadczeniu z ogółem, a drugi – odcięcie od niego. Na szczęście mamy wybór. Ja często wybieram tę drugą drogę
