Wrocław to zapewne, obok Krakowa, najlepsze z największych polskich miast, do których mógł trafić ten festiwal. Miasto ciekawe, pełne niezwykłych miejsc, które nadal odkrywam i do których lubię wracać. A klimatycznych knajpek, z Mleczarnią na czele, jest więcej niż w całym Trójmieście.
Wadą Wrocławia jest to, że to duże miasto

Z wszystkimi tego konsekwencjami, o których pisze tangerine. Kultowe przejście dla pieszych koło Heliosa śni mi się po nocach, najchętniej w ogóle bym tamtędy nie chodził, ale nie zawsze się da. Miasto gorące, a festiwal odbywa się w najgorętszych chyba okresie w roku. Przejście przez rynek to czasami tragedia, nie usiądziesz w cieniu, nie odpoczniesz. Już o tym pisałem, mieszkam w Gdańsku i przyjazd do innego dużego miasta z autobusami i tramwajami, to średnia przyjemność dla mnie. No i żeby znaleźć się gdzieś na uboczu i odpocząć od ciżby trzeba zarwać co najmniej jeden seans. W Cieszynie zabierało to góra 10 minut.
Brakuje mi intymności, brakuje poczucia "rządzenia miastem" w dobrym tego słowa znaczeniu, poczucia wspólnoty. Rynek cieszyński był nasz, miasto Cieszyn było nasze, sklepikarze na czas festiwalu wydłużali czas pracy a kwater prywatnych i innych miejsc noclegowych było pod dostatkiem, w przyzwoitych, o ile pamiętam, cenach (że o polu namiotowym nad Olzą nie wspomnę). Nawet cieszyńskie kolejki na seans jakoś mi mniej dokuczały niż czekanie w Heliosie na któryś z bardziej obleganych obrazów. Odwrotnie niż eliska, w Cieszynie (jego obu stronach) nie miałem wrażenia duszenia się, to właśnie tłum, ruch uliczny Wrocławia wyzwala we mnie to uczucie.
Kończąc - podoba mi się Wrocław, lubię pobłądzić po jego uliczkach, popodziwiać Ostrów Tumski i przepiękne przedwojenne kamienice, ale wszystko to oddałbym za możliwość przejścia przez most na Olzie do kina Era
