1 sie 08, 11:27
kubak: zwróć uwagę, że zacząłem ten wątek nie od krytyki, lecz od pytania o interpretację filmu, bo miałem wątpliwości. Twoja pierwotna odpowiedź zastanowiła mnie, bo wniosła nowe wątki, choć nie powiem, że przekonała. Natomiast film zupełnie do mnie nie trafia jako metafora „wojny o samego siebie”. Oczywistym jest, że nikt tu nikogo nie przekona, ani Ty mnie, że film jest cudowny (skoro wyszedłem z kina niezadowolony), ani ja Ciebie, że był fatalny (skoro wyszedłeś zachwycony). Ta dyskusja ma natomiast sens dla tych, którzy filmu nie widzieli, bo pomoże im wyrobić sobie jakąś własną opinię.
Oryginalności pierwotnego pomysłu nie podważam (podkreśliłem nawet, że dlatego poszedłem na film), ale uważam, że został całkowicie nie wykorzystany. „Symboliki” z nawiązaniem do „Czasu Apokalipsy” raczej trudno było nie zauważyć, bo była łopatologiczna. Do mnie zupełnie nie trafiła (jedyny efekt jaki wywołała, to pogłębienie się stanu zażenowania).
A tak w ogóle, to pojawia się tu głębszy i generalny problem: czy istnieje coś takiego jak obiektywna, „właściwa” ocena filmu. Czy jeżeli dwie osoby wystawiają filmowi skrajne noty („O wojnie” jest tu idealnym przykładem, bo dla wielu osób był to jeden z najlepszych filmów, a dla wielu jeden z najgorszych), to musi to koniecznie oznaczać, że jedna z nich jest w błędzie? Czy musi być tak, że albo jedna jest „ślepa” (bo nic z filmu nie rozumie), albo druga „powierzchowna” (bo przemawiają do niej „płytkie” filmy), czy też obie subiektywnie mogą mieć rację, bo ludzie mają różną wrażliwość, różną wiedzę, są na różnym etapie w życiu, etc.?