30 lip 07, 0:20
doprawdy nie potrafię zrozumieć zachwytów nad tym filmem...
pomijam fakt, że umieszczenie tego tytułu w konkursie burzy zupełnie ideę festiwalu i jest zupełnym nieporozumieniem. W ogóle brak w tym filmie "nowohoryzontowości", ani w temacie, ani w sposobie jego przedstawienia, ani w formie czy choćby w pochodzeniu tej produkcji...
Wracając jednak do meritum. Według mnie film banalny. Pan reżyser nie miał na niego pomysłu, czego wyrazem było nie tylko monstrualne rozdęcie filmu do 4 godzin (mam wrażenie, że to wynikło z niczym nieuzasadnionej wiary w siłę własnej opowieści), ale również ciągłe błądzenie między pomysłami na to czym ten film naprawdę ma być.
Otóż według mnie twórca w ogóle nie zapanował na istotą tej opowieści. Mam nieodparte wrażenie, że autor nie wiedział tak naprawdę czy film ten miał być opowieścią o tym specyficznym miejscu i jego mieszkańcach, o upływie czasu i jego roli w życiu tej społeczności, czy też z kolei podróżą wgłąb siebie samego, w celu rozpoznania znaczenia upływu czasu również w życiu autora i jego żony.
W pierwszej warstwie film niestety rozczarował, mimo ogromnego potencjału jakim było zderzenie świata dzisiejszego ze wspomnieniami i fotografiami sprzed 30 lat. Przypominał tu niestety słabą produkcję podróżniczą, w której autor filmuje to co widzi, ale nie bardzo potrafi ciekawie o tym opowiedzieć, składając nakręcony materiał w jakąkolwiek spójną opowieść. Nachalna ciągła narracja autora, proszę wybaczyć, ale przypominała zapiski w pamiętniku podróżującego nastolatka próbującego nieumiejętnie opanować widzianą rzeczywistość.
Z kolei drugiej warstwy, o której można było przeczytać w niektórych zapowiedziach lub recenzjach, autorowi w ogóle nie udało się pokazać. Właściwie nie wiemy nic, czym dla twórcy i jego żony była ta sentymentalna podróż, jaki odniosła skutek dla nich samych i czy przez jej pryzmat dowiedzieli się czegokolwiek o samych sobie, o tym jak ten upływ czasu wpłynął na nich samych. To czego reżyserowi nie udało się sfilmować próbował nam, oczywiście dzięki wszędobylskiej narracji, wyjaśnić na koniec wprost, łopatologicznie wskazując, że ta podróż sprzed 30 lat była naznaczona nie tylko smutkiem i cierpieniem mieszkańców Potosi, ale również samych autorów (żona cierpiała z powodu tragicznych losów rodziny z czasów Holocaustu, zaś reżyser z powodu nieustającego strachu przed śmiercią ojca będącego agentem Mossadu)... Hmmmm. Szkoda tylko, że ani jedna minuta z trwającego przecież 240 minut filmu, nie potrafiła nam przekazać choćby cienia podejrzeń, że o to autorowi chodziło i dopiero język mówiony musiał nadrobić niedostatki pomysłu filmowego... Ale przecież to film, a nie słuchowisko...
Te braki filmowe, nieznośna narracja oraz zbytnie skupienie autora nad tematami nieistotnymi, zbliżającymi film raczej do produkcji Tonego Halika niż do artystycznej wypowiedzi, to główne wady filmu.
Film ratują co nieco jedynie fragmenty drugiej części, gdzie twórca oddaje pola córkom i żonie, na kilkadziesiąt minut milknie i pozwala opowiadać historię samym mieszkańcom Potosi (co znamienne namawianym do tego przez żonę reżysera, a nie jego samego)... Szkoda, że bez konsekwencji i ostatecznie potrzeba wszechobecnej narracji psuje znów cały efekt.
Komentarzem do tego filmu mogłaby zresztą być dyskusja z udziałem żony i wszystkich córek, w której każda z nich wypowiada się na temat tego czy oczekiwały, że w taki właśnie sposób wyglądać będzie ta podróż. Żona twierdzi, że za mało w tym filmie bliższego przyjrzenia się ludziom i historiom ich życia, zaś jedna z córek twierdzi, że miała nadzieję, iż film ten będzie okazją dla jej rodziców do odbycia podróży bardziej w głąb siebie.
No właśnie... Obu tych elementów zdecydowanie zabrakło, ale ciężko się dziwić skoro autorowi bardziej zależało na filmowaniu kolejnych kościołów i budynków, niż na bliższym spojrzeniu na człowieka i samego siebie, w obu przypadkach przez pryzmat upływu 30 lat... Mówiąc krótko, według mnie film ten niestety nie okazał się być tym wszystkim, czym miał być.
trochę się rozpisałem, ale po dzisiejszym werdykcie mam spory niesmak... Tym bardziej, że kilka dni wcześniej dziennikarka Gazety Wyborczej oznajmiła komuś przez telefon (wyjątkowo głośną rozmowę przed seansem słyszało pewnie jakieś kilkadziesiąt osób na sali), że "przyszła na ten film, bo musi coś napisać na temat filmu, który wygra festiwal". Mam nadzieję, że to tylko wyjątkowy zbieg okoliczności.
Wracając jednak do werdyktu, to uważam, że nic dobrego to festiwalowi nie przyniesie, bo ciężko aby po takim sygnale, który poszedł w świat, młodzi twórcy traktowali festiwal jako rzeczywiście "nowohoryzontowy"...