Ożywające posągi, przechodzenie przez lustra, schadzki hermafrodyty, postaci skute łańcuchami i oczywiście tytułowa krew... Film Cocteau jest niezwykły, szkoda tylko, że jego atmosfery nie oddała muzyka, którą zaserwował nam jakże zachwalany zespół Harmonie Band. Obraz francuskiego reżysera to czysty surrealizm, jego muzyczna interpretacja - to czysta nuda. Szczerze mówiąc, spodziewałam się czegoś odważnego, nowatorskiego a nawet ekstrawaganckiego (bo taki przecież był surrealizm!!), usłyszałam natomiast muzykę, która mogłaby równie dobrze towarzyszyć pierwszemu lepszemu melodramatowi z tamtego okresu. Na ekranie - penetrowanie mrocznych zakamarków ludzkiej podświadomości, na scenie - usypiające pienia. Zmieniło to całkowicie wymowę filmu.
W zeszłym roku na festiwalu można było obejrzeć m.in. słynne "Nosferatu" i "Gabinet doktora Caligari". Towarzysząca im muzyka, np. jazzowa (sic!) do "Nosferatu" (żeby nie wspomnieć o genialnych dulcymerach G. Smitha do "Gabinetu..."), wydobyła z nich to, co najważniejsze - uczucie niesamowitości, niepokoju, grozy . Były to zatem stare filmy, ale w rewelacyjnym nowym "opakowaniu". "Krew poety" z wczorajszą oprawą muzyczną nadal tymczasem trąci myszką. Niestety.