24 lip 07, 23:03
Kiedy oglądałam dzisiaj “Betelowy orzech”, przypomniałam sobie pewien wiosenny, pochmurny i dżdżysty dzień, kiedy wysiadłam z zadymionego autobusu pod murami Pingayo w północnej prowincji Shanxi. Mur z szarego kamienia, za którym rozsypywało się zabytkowe, turystyczne miasteczko, otaczało kręgiem miasto zewnętrzne, błotniste, jakby przysypane węglowym pyłem, który pokrywał całą okolicę. Weszłam w ulicę knajp i hoteli i z jednej z nich wypadło kilku młodych Chińczyków, na oko nastoletnich, lekko pijanych, z papierosami przyklejonymi w kącikach ust. Szli w grupie, wspierając się na ramionach kolegów. Pamiętam ich zaczepne spojrzenia, brak zdziwienia, lęku, dystansu, gotowość do skoku. Ta scena jak żywa stanęła mi przed oczami, kiedy oglądałam “Betelowy orzech” niezależnej reżyserki szóstego pokolenia Yang Heng, kiepski technicznie, prawdziwa chałupnicza robota (szczególnie dźwięk), ale – myślę - wart dwóch godzin, wyjętych z mojego europejskiego życia.
Sześciopokoleniowi reżyserzy chińscy to wielcy naturaliści. Świat na nich patrzy, a tę uwagę zawdzięczają Jia Zhang-ke, którego filmy odnoszą sukcesy na międzynarodowych festiwalach. U Yang Heng śledzimy z dokumentalną precyzją przygody dwóch młodych chłopców z Północy, mieszkających w prowincjonalnym mieście nad rzeką, zawierających swoje pierwsze przyjaźnie z dziewczynami, utrzymujących się z drobnych kradzieży. Radykalizm formalny - statyczne kadry, wątła fabuła, absolutnie żadnych atrakcji to cechy młodego kina chińskiego. Przy okazji zaś jest to kino w serii niby nic nie znaczących epizodów doskonale portretujące życie w tym kraju. Yang Heng – reżyserka i fotografka - każe przyglądać się szczupłym sylwetkom ludzi, pogubionych na tle rozległych, surowych krajobrazów. Młodzi bohaterowie w upalne dni odwiedzają kafejki internetowe o wymyślnych nazwach np.: “Chłodna bryza”, jeżdżą na zdezelowanych skuterach, żują betel, nieustannie palą papierosy, upijają się w barach karaoke, zewsząd dobiega charakterystyczny odgłos silników pyrkoczących ciężarówek, na zmianę z przebojami gwiazd chińskiego popu. Oto Chiny właśnie. Takie są. Bo Chiny to nie wielki mur i świątynia Nieba, ani nawet nie pekińskie hutongi, ani nie terakotowa armia. W kilku rozmowach, za pomocą kilku gestów, na jakie sobie pozwalają bohaterowie, w kilku sytuacjach, widać, jak bardzo jest to odległa od europejskiej kultura, jak trudno odczytać jej znaki, te codzienne, najbliższe. Zdaje się, że są one dla nas zupełnie nie do odczytania. Możemy się jedynie przyglądać i do nich przyzwyczajać, by jakoś poradzić sobie z obcością.
Polecam tym, co byli, czy będą w najbliższej przyszłości w Państwie Środka.
Ostatnio edytowano 22 sie 07, 20:18 przez
aszeffel, łącznie edytowano 1 raz