po pierwsze - po tym, co i jak Mekas opowiadał w tym filmie o kinie Marie Menken (1909 - 1970), odkrywanej na nowo przedstawicielki amerykańskiej awangardy, zgłaszam postulat, żebyśmy mogli obejrzeć jej filmy w przyszłym roku, koniecznie!
po drugie - film bardzo mi się podobał, niczym nie zaskoczy wiernych fanów Mekasa, ale nie o zaskoczenie tu przecież chodzi, im Mekas starszy, tym bardziej staje się poetą, mniej filmowcem, kamerę cyfrową traktuje jako narzędzie, jak długopis trzymany w dłoni, sam zresztą deklaruje, że nigdy nie robił filmów, tylko filmował, im jest starszy, tym bardziej filmuje swoje wiersze, cenię go za autentyczność - kamera jest jego trzęsącą się ręką, jego niedowidzącym okiem, zakrytym do połowy opadającą powieką, taki obraz zobaczymy, prawdziwy, rozedrgany, niewyraźny, coraz bardziej niedoskonały, uwielbiam to, tę prawdę, choć nigdy jego filmów nie nazwałabym dokumentami, to są wiersze właśnie, utkane z prawdy formy fikcyjne, które pisane są niezwykle bezpośrednim, często wzruszającym swoją prostotą językiem, bliskim każdemu, mnie bliskim, chwilami smutnym, "tęsknym", bo wiele tu marzeń (niespełnionych), innym razem zabawnym, wszystko tu jest interesujące - młodość, starość, wino, drzewo, książka, koń, trudno o tym w ogóle mówić, pełna afirmacja życia