Nikt jeszcze o tym filmie nie wspomniał, wiele osób pewnie zmęczył swoim powolnym tempem i beznamiętnym tonem (choć, o dziwo, z porannego pokazu mało kto wyszedł), inni możliwe, że żałowali, że nie znaleźli się na seansie "Appolonide". Tymczasem "Myśliwy" to jeden z nielicznych tytułów, który po zakończeniu festiwalu wraca do mnie poszczególnymi obrazami, imponuje precyzyjnym rytmem i pozornie zdystansowaną narracją, z której udaje się wydobyć autentyczne emocje.
W skrócie - najzwyklejszy w świecie, by nie powiedzieć banalny, romans w niezbyt przyjemnych dekoracjach (chlewnia), z tym że reżyser z równym zainteresowaniem kieruje kamerę na surową przyrodę rosyjskiej prowincji, trzymane w klatkach jenoty oraz... świnie. Surowy, opowiedziany przy pomocy długich ujęć portret prostych ludzi - smutnych, ale nie nieszczęśliwych - którym choć nigdy o tym nie wspominają i nie zawsze są tego świadomi, zależy na obecności drugiej osoby.
Chyba najlepszy film rosyjski ostatnich lat, który postawiłbym obok "Tęsknoty" Valeski Grisebach i "Le quattro volte" Frammartiny.