Do czego to doszło, żeby na forum NH trzeba było bronić filmu von Triera

Film, jak zwykle u Larsa, ciekawie i starannie zrobiony, ale ja nie o tym. Pierwsza część filmu kompleksowo przedstawia nam postacie, na czele z główną bohaterką - melancholiczką, ale nie histeryczką, co okazuje się bardzo ważne w dalszym biegu wydarzeń, oraz jej rzeczową i opanowaną siostrą, która, jak się okaże, wcale taka życiowa i opanowana nie jest. Mówienie o tym, że sceny ślubne są niepotrzebne, to mówienie o tym, że nie musimy wiedzieć nic o bohaterach.
Co uderzyło mnie w tym filmie, to twórcze przekształcenie schematu s-f i kina katastroficznego (koniec świata) i za pomocą takiego przykładu pokazanie, że wszystko to, co dzieje się na świecie, choćby nie wiadomo jak publiczne i społeczne, jest w gruncie rzeczy prywatne i psychologiczne. Czy można wyobrazić sobie coś mniej prywatnego, niż koniec wszystkiego - w tym oczywiście tego, o czym bohaterowie nie mają żadnego pojęcia? A jednak von Trier pokazuje, że zawsze i wszędzie liczy się tylko pojedynczy człowiek i jego uczucia. Fascynujące jest odwrócenie ról - Claire, która zawsze musiała pilnować słabej siostry, załamuje się i wymaga opieki Justine, która przecież nie staje się w obliczu katastrofy silna. O nie, ona jest nadal taka sama, a jej postawa wynika po prostu ze zrozumienia biegu zdarzeń i akceptacji niemożliwych do odwrócenia faktów. Można powiedzieć, że von Trier w końcu zrobił film, w którym nie wykorzystuje swoich bohaterów do wywołania odpowiednich emocji w widzach (nie, żeby mi to przeszkadzało), ale skupia się na swoich postaciach i czyni je prawdziwymi.
Kto by się spodziewał, że po tylu latach posuchy, stać go będzie na tak świetny film. Polecam tekst w Kulturze Liberalnej, analizujący "Melancholię" w powiązaniu z "Albą" Larkina:
http://kulturaliberalna.pl/2011/06/28/b ... a-poranka/PS: "Drzewo życia" jest zwyczajnie banalne, ale to nie miejsce na dyskusję o tym filmie.