{{{ 61.MFF Berlin 2011 - Nagroda Teddy }}}
{{{ 61.MFF Berlin 2011 - Nagroda Caligari }}}



chinaski napisał(a):Chcą żyć tylko Spektaklem, nic innego ich nie obchodzi, nie kalkulują. [...]
Psubracie, dręczy mnie pytanie: skąd skojarzenie z "Niżyńskim"?
Mrozikos667 napisał(a):
Słabiutko.
psubrat napisał(a):Mrozikos667 napisał(a):
Słabiutko.
No, no, no, ale zaraz, nie kończymy jeszcze dyskusji? Daje sobie głowę uciąć, że eliska coś ciekawego w filmie odnalazła, a może i chinaski coś dorzuci. A cze? A, nie, cze nie jest w Klubie.
aszeffel napisał(a):El, moje pytania wywołał film, bez niego nie poznałabym tej historii i jestem pewna, że reżyserka na to liczyła, że będę się zastanawiać, ale niczego na mnie nie wymusza, nie podkręca piłeczki, nie uatrakcyjnia, pokazuje swojego bohatera/bohaterkę z sympatią, ale i tak, że to może odpychać, różnie, nie daje gotowych odpowiedzi, skleja, rejestruje, "The Ballad..." jest jak mały kamyk w bucie, i chyba o to chodzi
Querelle napisał(a):Chyba się starzeję...
Mrozikos667 napisał(a):Miałem się tu rozpisywać, ale w zasadzie wszystko powiedziała już za mnie ElaTak więc może w odniesieniu do tego, co Asz rzuciła, jak mi się wydaje, na marginesie, a co mnie zainteresowało.
"aby mogła powstać właśnie taka/taki dramatyczny „Genesis i Lady Jaye”, realna Lady Jaye niejako musiała umrzeć (czy to za mało, żeby stało się sztuką?)."
Chodzi o to pytanie w nawiasie. Cóż... tak, to za mało. Dlaczego? Bo uznanie takiego twierdzenia byłoby tłumaczeniem niejako "w drugą stronę". Nie może być uzasadnieniem dla czegokolwiek to, co stało się potem i czego nie można było przewidzieć. Żeby śmierć Lady Jaye pomogła projektowi w staniu się sztuką (ewentualnie w "staniu się bardziej"), to musiałaby być zaplanowana. Okoliczność, która jest dla podmiotu - tu: dla artysty - kompletnie przypadkowa nie przemawia na jego korzyść. To mniej więcej tak samo, jakby powiedzieć "zamach stanu Napoleona był doskonałym posunięciem, ponieważ tenże wygrał pod Jeną" albo "plan ucieczki z więzienia był do kitu, ale przez nieudolność strażników udało nam się zwiać, więc w gruncie rzeczy plan był jednak świetny!" co jest odwróceniem związków, jakie zachodziły w rzeczywistości.
Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież wielu artystów zostało docenionych po latach itd. Jednak to nie to samo, ponieważ doceniamy ich za to, co zrobili, a nie za to, co wydarzyło się po tym, co zrobili i za to, czego nie zakładali. Przy tym, czas, jaki upłynął, zanim się na nich poznaliśmy, nie ma nic do rzeczy, jeśli chwaląc ich, mówimy tylko o ich dziełach.
Co prawda to spostrzeżenie nie miało jakiegoś podstawowego charakteru dla wywodu Asz - bardzo ciekawego i pozwalającego na parę spraw spojrzeć inaczej, choć nadal się nie zgadzam - ale jednak ten sposób wyjaśniania jest nietrafny i wprowadza pewne zamieszanie, dlatego czułem się w obowiązku zareagować
Mrozikos667 napisał(a):Nie wiem, co Duchamp dokładnie miał na myśli, ale mam wrażenie, że jeśli mówimy o przypadku w procesie twórczym, to powinno się to sprowadzać do przypadku w trakcie tworzenia, coś na zasadzie "cholera, wiadro z farbą mi się przewróciło... hej, to jest genialne!", do tego, co dzieje się - choćby i bez świadomego udziału twórcy - zanim dzieło zostanie ukończone. Bo jednak to, co stanie się później, po jego zakończeniu, trudno uznać za część tego dzieła, bo jednak czas płynie tylko w jedną stronęChyba, że uznamy, iż dzieło tak naprawdę nigdy nie zostaje skończone, "domknięte", tylko wtedy jaki jest status twórcy? Czy - nomen omen - przypadkiem nie sprowadzamy go do roli małego trybiku, który tylko przyczynia się do rozpalenia ogniska dzieła, które potem, już bez jego udziału, pali się dalej bez końca? Wiąże się z tym kolejny problem: czy oglądając np. "Monę Lisę" mamy w ogóle prawo do używania w jej interpretacji współczesnych terminów, odniesień do wydarzeń dużo późniejszych, niż powstanie obrazu? Moim zdaniem nie, bo byłby to kolejny przykład takiego "odwróconego" myślenia, o jakim pisałem i w gruncie rzeczy błąd anachronizmu i prezentyzmu. Tak jak nie mówimy o poglądach Marksa, że zostały stworzone z myślą o realizacji projektu pod tytułem ZSRR, tak samo nie możemy mówić o jakimś XVI-wiecznym obrazie, że jest świetny, bo doskonale wpisuje się np. w nurt genderowej interpretacji kultury, ponieważ twórca zwyczajnie nie mógł mieć nic takiego na myśli. Jasne, możemy tego obrazu używać w naszych współczesnych kontekstach, tylko to nigdy nie tkwi w samym dziele, a jest naszą własną inwencją.
O, to ostatnie zdanie naprowadza mnie na możliwość takiego "prezentystycznego" odczytywania kultury. Można by to robić, jeśli założymy, że kolejne interpretacje i sposoby wykorzystania dzieła przez wieki stają się tego dzieła częścią. Byłoby to twierdzenie pochodne wobec tezy o współuczestnictwie odbiorcy w tworzeniu dzieła sztuki, tyle tylko, że mocniejsze, bo wykraczające poza indywidualny odbiór, poza osobistą aparaturę pojęciową i postulujące, że kolejne interpretacje niejako w sposób "obiektywny" dołączają do już istniejącego dzieła i stają się jego intersubiektywną częścią. Dla mnie jest to jednak pogląd zbyt mocny - cały czas uwiera mnie ten pierwiastek prezentyzmu tu obecny, wg mnie absolutnie niepożądany, bo negujący narrację i konteksty historyczne.
Hmm, nie wiem, czy to w ogóle zrozumiałe jest, co napisałem
Powrót do Klub Krytyków Forum NH