psubrat napisał(a):Film wspaniale pokazuje bezsilność bohaterów w walce z nieuleczalną chorobą... Powtarzalne czynności, monotonię codzienności, bo nie zostaje nic innego do zrobienia. Oglądając te sceny miałem wrażenie, że boli mnie równie mocno jak ich i że też nie umiem sobie z tym poradzić... Może jednak ktoś chciałby się podjąc zidentyfikowania dla mnie tytułowych łabędzi?
Dla mnie przeciwnie - ten film jest jak znieczulający okład z lodu, ale właśnie za ten brak histerii, tak częstej w kinie, gdy mowa o chorobie, czy odchodzeniu, go doceniam, wydaje mi się dosyć szczery; gdy ojciec mówi do syna: czy to możliwe, żeby nic cię to [choroba matki] nie obchodziło - to jest racjonalne pytanie, nie ma w nim emocji, kultura wciska nam przekonanie o magicznej więzi krwi, tymczasem zdarza nam się wstydliwie nic nie odczuwać w stosunku do ludzi, z którymi jesteśmy tą wątłą nitką połączeni; gdy Kim mówi chłopakowi, że jest fizycznie podobny do matki, ten zaczyna przejawiać zainteresowanie jej ciałem, ale trudno określić jasno, jakiego rodzaju to jest zainteresowanie, wszystko się ze sobą miesza - erotyka z (być może) pojawiającą się potrzebą bliskości, fascynacja tą cielesną uległością z trudnymi do nazwania młodzieńczymi pragnieniami; myślę, że reżyser konsekwentnie podąża swoją drogą, pokazując tych samych współczesnych somnambulików, którym w Body Rice kazał tańczyć techno w portugalskim pyle, w Łabędziach świat jest podobnie dziwnie piękny, nadal pozostaje zagadką mimo, że wydaje się pozbawiony sensu