PiotrP napisał(a):Myślę, że warto wspomnieć o zachowaniu pijanych chamów (trudno o łagodniejsze określenie) na widowni podczas filmów samurajskich w Capitolu. Napisom początkowym towarzyszył chór otwieranych puszek z piwem a podczas seansu niekończący się rechot bo oto właśnie na ekranie zobaczyliśmy "cycki", albo aktor powiedział coś co zabrzmiało wyjątkowo zabawnie - a przecież wszystko co mówią w tym ich języku jest takie śmieszne...
Zachowania tego typu, i inne wspomniane w poprzednich postach, zawsze będą mieć miejsce, chyba że organizatorzy wreszcie zdecydują się na umieszczenie w sali podczas seansu ludzi z obsługi których zadaniem będzie właśnie przywoływanie do porządku osób zakłócających odbiór innym. W teatrze, na przykład, się to sprawdza.
Odpiszę bardzo późno, ale jako że poniekąd dotyka mnie to osobiście, odczuwam potrzebę zareagowania...może ktoś jeszcze to przeczyta?
Do Pańskiej informacji - obsługa była na sali, najczęściej (przynajmniej w pierwszej "turze" filmów) byłem to ja, jako jedyny miłośnik chanbara pośród całej ekipy. I - uwaga, strrraszna oraz karygodna rzecz - ja też się śmiałem. Pomijając "Yojimbo", który także przeciętnie swoją stylistyką pasował do reszty zestawu z ręki Misumiego, szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie innego zachowania na tych filmach.
Przepraszam, czy podczas scen walk, gdy członki odlatują na odległości rzędu 10 metrów, zaś krew sika tak z lekka na 15, mam siedzieć poważnie i "kontemplować balet śmierci"? Czy na widok takich pomysłów jak dziecięcy wózek z zamontowanym weń karabinem maszynowym (cokolwiek to było) mam z powagą śledzić rozwój wypadków? Czy w reakcji na dialogi rzędu "Kto by pomyślał, że on rzuci we mnie mieczem?!" mam się wzruszać nad hamletycką wzniosłością tych słów? Czy sceny porannej toalety Hanzo mam przeżywać niczym sam ich główny bohater?
Kino samurajskie ma swoją specyficzną stylistykę oraz język, ale obrazy Kenji Misumiego to wręcz gatunek sam w sobie. Nie wiem, jakie były intencje twórcy, tak samo jak nie wie Pan - o ile nie posiada Pan w swoim posiadaniu maszyny czasu, aby cofnąć się z jej pomocą i zapytać samego zainteresowanego. Ale
śmiem twierdzić, że ekranizując MANGĘ, przy użyciu tak przerysowanych środków...chyba by się nie obraził widząc dobrą zabawę, jaką przyniósł większości widzów.
Większości niestety, ponieważ ta część, która zdecydowała się tam pojawić dla zdrowej i przyjemnej zabawy, skutecznie miała ją obrzydzaną przez takie osoby jak Pan. Nie wiem, nie rozumiem czego Państwo tam oczekiwaliście. Nocne Szaleństwo (podkreślę raz jeszcze:
S-z-a-l-e-ń-s-t-w-o) ma swoją specyfikę i jest bardzo wyjątkową sekcją festiwalu, na której masowe "pssss" po zgaszeniu świateł, zakończone czasem samotnym "pop!" jest wręcz integralną jej częścią, czy to był Argento dwa lata temu, czy ozploitation w zeszłym roku, czy chanbara teraz. Jakoś na filmach Mory nikomu nie przeszkadzało masowe spożycie, nie przeszkadzały salwy śmiechu. Powiem więcej! Na tych pokazach dość często był obecny sam reżyser i - uwaga - nie wychodził z nich obrażony!
"Chamy"? Szczyt. To już za samo śmianie się można dostać taki ładny epitet? To jakim określeniem zechce Pan nazwać właśnie tę grupkę niezadowolonych, którzy posługiwali się całą gamą jakże kulturalnych słów, zaczynając od "bydła", przechodząc przez "g***o" a kończąc na - tak, cytat, siedziałem dwa rzędy przed autorem - "ch***". Och, to są wzorce kulturalnego zachowania dla młodzieży!
Swoim oskarżeniem nie tylko niesprawiedliwie - moim skromnym zdaniem - uderza Pan w samych widzów, którzy zdecydowali się przyjść na te seanse celem zwykłej zabawy. Uderza Pan również w obsługę, podczas gdy obsługa (obecna podczas
każdego seansu przez każdy dzień) właśnie spełniała swoją rolę, a głównym "czynnikiem chaosu" byli właśnie Pan i Panu podobni.
Następnym razem zachęcam do dokładnego przejrzenia programu ENH i zastanowieniu się, czemu w nazwie "Nocne Szaleństwo" znalazło się słowo "Szaleństwo".