pamiętam, jak Roman Gutek dzwonił z Cannes i mówił, że nowy film Mundruczo jest inny od poprzednich (i obiecywał, że coś o nim napisze sam, przed festiwalem nie wyszło, jednak chciał sam, sam, i chciał przemyśleć). Ja myślę, że film jest bardzo Mundruczowy i nie ma zmiany, a nawet jest kontynuacja dosyć wyraźna Delty, mimo zmiany scenerii.
Mundruczo zaintrygował mnie filmem (i oczarował osobistą osobą, spotkał się z publicznością po projekcji, ale widać było po publiczności konsternację i nie chciała gadać) i dotknął tego, o czym dzisiaj rozmawialiśmy po Potworach i ludziach Bałabanowa z Dziworskim, a co ciągle chodzi mi po głowie - chodzi o autentyczność, wiarygodność sztuki, na czym ona jest budowana, czy sztuka jest performatywem i kategorie prawdy i fałszu nie mają do niej dostępu, może być najwyżej fortunna bądź niefortunna, adekwatna bądź nie, czy sztuka powinna być sztuczna, i co z tego dla niej wynika. To pytanie dobrze było zadawać filmowi Bałabanowa, bo jego doprowadzona do perfekcji w każdym detalu stylizacja mówiła: sztuka jest sztuczna, ucieka w swój nawias, nikt jej nie oskarży o obrazę uczuć religijnych czy coś w tym rodzaju, to jest na niby, a Mundruczo strasznie komplikuje tę sprawę, gra na wielu bębenkach, bardzo wszystko komplikuje, skacze jak skoczek jakiś, gnie się na tej symbolicznej białej linii, którą się rysuje dla aktorów na castingu, która wskazuje, gdzie mają stać, Mundruczo jest po jednej i po drugiej stronie kamery (białej linii), gra rolę reżysera-demiurga, tworzy potwora, który ucieka mu spod ręki, potwór to i bohater i to też ten film