Podzielmy wrażenia na te bezpośrednio "po" projekcji i te "po" spotkaniu z reżyserem. Film jak się zdawało, miał pokazywać ciekawą a zarazem komiczną konfrontację dwóch skrajnych wizji życia społecznego - zachowawczą i przewrotową. W naszym polskim piekiełku siłą rzeczy przybrało to dość humorystyczne szaty, przez co dzieło miało charakter groteskowy, emanowało pewnym dystansem i nie posiadało ambicji zarażać nikogo jakimkolwiek światopoglądem.
Początek spotkania z Wojcieszkiem pokazał, że jest jednak inaczej. Reżyser w pełni utożsamia się z bohaterem, którego wcześniej wydawał się ośmieszać. Sprzedał nam porcję swych anarchistycznych, czy wręcz utopijnych teorii, które z rozsądną lewicą nie mają nic wspólnego. Jak ktoś słusznie zauważył, film nie miał charakteru polemicznego, gdyż jedynie deprecjonował cały otaczający świat, czy też tzw. system (ponadto bohater nie prezentował żadnej innej postawy). Nie można chyba traktować do końca poważnie chłopaka wyruszającego z motyką na słońce, a dosłownie z łomem na osiedlowe parkingi, myśląc że zreformuje świat. Po raz kolejny przekonałem się, że każdy powinien interpretować film po swojemu, a twórca nie powinien do końca obnażać tego co chciał nim wyrazić. Odrzucenie tzw. "przymrużonego oka" i pewnej metafory pozbawiło ten film niekwestionowanej wartości.
Środowisko filmowe nierzadko "przemyca" ciekawe, lewicowe spojrzenie na świat. Tak byłoby i tutaj, gdyby nie ta zgniła wisienka na torcie jaką ustawił reżyser po seansie, zdradzając, że film powinien być odczytywany dosłownie, czyli jako ziarnko zasianej utopii. Nie chcę nikogo zniechęcać do filmu, bo naprawdę warto go zobaczyć. Chodzi mi o generalną refleksję, że nie ma czegoś takiego jak obiektywne spojrzenie na film, przez co polemika wygadanego reżysera z własnym dziełem może zostać źle strawiona przez widzów. Pozdrawiam /Tomek