bardzo dobry film Arnauda Desplechina, gęsty, ironiczny, zabawny, piekielny, cudowny i choć to kolejna opowieść z cyklu „rodzinnych spotkań świątecznych” sprawił mi przyjemność swoją intensywnością i szczerością,
moim ulubionym bohaterem jest oczywiście Henri, który został przez rodziców poczęty w intencji ratowania chorego na raka brata, jednak okazało się, że nie może być dawcą czegokolwiek, urodził się bezużyteczny, rodzice zostali więc z niepotrzebnym niemowlakiem i zmarłym sześciolatkiem, ta historia pogmatwała im nieco życie i wpłynęła na przyszłość, szczególny rodzaj relacji łączy Henriego z matką, która otwarcie przyznaje się do tego, że jest jej obojętny, ale to właśnie on w krytycznej chwili będzie zdolny uratować jej życie, brzmi to wszystko niezmiernie poważnie i pogrzebowo, ale film sobie z tego drwi, Desplechin wkłada kij w mrowisko, kręci nim, podlewa zaś winem, nigdy łzami, natomiast nagrodę pocieszenia dostaje ode mnie siostrzeniec Simon za całkiem niedzisiejszą postawę romantyczną
warto, ostatnia projekcja jutro