Mnie się w ogóle wydaje, że to jest trudna do sfilmowania powieść. Bo ona – wbrew pozorom, wbrew klasycznej chronologicznej fabule – ma dosyć nieuchwytną amplitudę, tak jakby wszystko było constans i wiele ma też zupełnie niefilmowych zabiegów w sobie, związanych z ukrywaniem, przemilczaniem, podkładaniem jednego pod drugie. I jeżeli reżyserka wywindowała zbyt sprawę napadu i gwałtu, to to jest chyba niekorzystne posunięcie, zbyt „atrakcyjny” robi się ten motyw, również zbyt antropocentryczny w kontekście wątku ze zwierzętami. Ja mam wrażenie, że tu najważniejsze jest to, że Lurie nagle znalazł się w nurcie życia i że płynie, i w tej płynności, w tym płynięciu raz po raz zahacza o coś, co jest związane z naturą życia, do tej pory przez niego nie odczuwaną, bo stał za parawanem abstrakcyjnych pojęć. A ta natura jest dobra i zła jednocześnie, bolesna i rozkoszna, pełna przemocy i światła. I żeby to oddać, nie można być zbyt dosłownym (czy kino, obraz nie jest zbyt dosłowne?).
To mnie trochę zdziwiło, bo jak słyszę RPA to od razu myślę przede wszystkim o konfliktach na tle rasowym (przypomina mi się film Packa „Idź do Luizy” z 2005 roku), a ta kwestia - podobnie jak inne potencjalnie „mocne”- też jakby mimochodem wchodzi w kadr, rozwija się powoli. A potem tylko gdzie niegdzie nad ich głowami wisi widmo Historii i związanej z nią nienawiści, obcości. To zrównanie wszystkich problemów jest charakterystyczne. Romans w Kapsztadzie (świetnie pokazany), napad i gwałt (świetnie nie pokazany), zabijanie zwierząt (znowu ambiwalencja – ps. o eutanazjach zwierzęcych ostatnio czytałam b.ciekawą rozmowę Zenona Kruczyńskiego z Bożeną Montwiłł, lekarką weterynarii ze Sztokholmu w jego książce „Farba znaczy krew”). Jak o tym w ogóle mówić filmowo, żeby nie popaść w banał? Też bym się bała po lekturze książki, obejrzeć film.
ps. "Home" fajny, studium zbiorowego szaleństwa

Huppert niesamowita, ale im jest starsza, tym jest jej mniej, więc boję się, że za chwilę tak jej będzie mniej i mniej, że w końcu zniknie