21 maja 17, 10:07
No tak, no tak, nagrody i kontrowersje. Jak co roku. Ale mam wrażenie, że po pierwsze skład jury gwarantował jakiś podstawowy poziom zaufania do ich werdyktu (co się potwierdziło, bo były w konkursie filmy, których wygrana mogłaby nas zaskoczyć). Ostatni w Aleppo (4,0) jest filmem potrzebnym, poszerzającym wiedzę, a jednocześnie profesjonalnie zrealizowanym. Dziwne, że nie został zgłoszony do konkursu "Nagrody Amnesty International" gdzie jego wygrana byłaby formalnością. Co do Dobrego listonosza (3,75) to ja uważam, że jest to dobry film, który pokazuje atmosferę, nastrój życia w najdalszych peryferiach UE i nie doszukiwałbym się tutaj ani metafor ani szukania śmiesznych momentów na siłę. Faktem jest, że samo zakończenie jest w stylu debiutanta i montaż raczej można wskazywać na talent reżysera do filmu fabularnego niż dokumentalnego. Sam film zostałby pewnie przyjęty na wielu festiwalach filmowych jako fabuła. Ogląda się to dobrze, także z uwagi na panoramiczne ujęcia, które nas umiejscawiają w tym sielskim środowisku. Ale nie odniosłem wrażenia, że bohaterowie są sztuczni, raczej oni tacy są na co dzień. I pewnie film byłby lepszy gdyby ograniczyć temat polityki /wyborów na rzecz innych aspektów, ale uważam że i tak jest wart obejrzenia w kinie.
Jeśli chodzi o Dom rodzinny (4,25) , to już dzisiaj wiemy, że film otrzymał nagrodę w sekcji "Fiction/Non-Fiction", uzasadnienie brzmi "za wyjątkowe połączenie dokumentu z fabularnymi środkami wyrazu, by opowiedzieć o najgłębszych emocjach i bliskości w sytuacji rozłąki dwojga rodzeństwa, przy jednoczesnym zrozumieniu pozycji kobiety w tak specyficznych okolicznościach”. Przywołałem to po to, żeby powiedzieć, że po kilkunastu latach oglądania filmów na festiwalach filmowych, na prawdę nie mam pojęcia o jakie "fabularne środki wyrazu" w tym przypadku może chodzić. Jest to bowiem klasyczny dokument obserwacyjny z elementami reportażowymi i bliżej mu do estetyki "home movies" niż dokumentu kreacyjnego. Reżyserka w rozmowie potwierdziła, że pracowała na tym filmem sama, nie znała dialektu którym posługują się bohaterowie (tłumaczenie odbywało się przy przeglądzie materiały po powrocie do domu); ona sama, ani jej myśli nie pojawiają się ani na moment w filmie, w którym występują tylko mieszkańcy wioski. Sam film ma swoje wady i zalety, zarówno jeśli chodzi o formę jak i treść. Na pewno ogląda się to znakomicie, i widać że reżyserce urodzonej w Londynie, bardzo na tym zależało; montaż jest dynamiczny, sceny nie mają prawa się przeciągać - jeśli rozmowa dziewczynek jest na tyle dla autorki interesująca, że trwa kilka minut to zostaje przecięta w połowie jakimś obrazkiem z prac polowych, który nic nie wnosi semantycznie do treści rozmowy (nie jest kontrapunktem, ani nie jest wizualizacją tego o czym mówi); jeżeli mamy ujęcie zbierania kamyków to dostajemy je z kilku ujęć nawet jak trwa kilkanaście sekund. Widać, że reżyserka stawia na dynamizm i nie wierzy że widz mógłby dłuższe kadry wytrzymać. Zresztą nie ma w tym filmie wielu scen bez dialogów lub wypowiedzi bohaterki z offu. Jest pod koniec długa scena zabawy weselnej gdzie dominują śpiewy i ogólny rwetes (zresztą wizualnie jest to bałaganiarskie - przydałby się operator), ale miejsc ciszy w tym filmie bardzo niewiele. Całość fotografowana głównie w bliskich i średnich, wąskich kadrach (ograniczonych ścianą mieszkań czy zielenią najbliższego drzewa). W kontekście tego co reżyserka opowiadała po filmie, na temat piękna krajobrazu, przyrody zadziwia fakt, że tego jest tak mało w filmie. Czy klaustrofobiczna przestrzeń ma być metaforą braku wolności, braku perspektyw, niemożności psychologicznego uwolnienia się od tradycyjnych form społecznych, które zakładają wspólnotowość i konieczność wyrzeczenia się indywidualnych aspiracji na rzecz społeczności ? I faktycznie ten aspekt filmu jest tutaj najciekawszy, bo reżyserce udało się uchwycić moment ujawniania się rysów osobowości głównej bohaterki. Ma to jakiś wymiar uniwersalny, tym bardziej, że nie zobaczymy w tym filmie żadnych instytucji, niewiele jest również "datowań" kulturą materialną (może z wyjątkiem sceny kiedy przez parę sekund pojawia się mały telewizorek) . Może taki był zamiar reżyserki żeby pokazać jak wygląda modelowy proces utrwalania się zjawisk społecznych, tzw. "dziedziczenia" postaw. I to na pewno się tak obywa, jednak że to do końca odszyfrować to widz musi mieć podstawową wiedzę z zakresu psychologii, socjologii lub antropologii kultury albo zostać na spotkanie z reżyserką. Ja osobiście uważam, że w filmie ten kontekst społeczno-polityczno-ekonomiczny powinien zostać ukazany albo przynajmniej zasygnalizowany, bo to co opowiadała reżyserka po seansie nadawało się na ciekawe sceny do tego filmu - kwestia upadku szkolnictwa, problemy ze zatrudnieniem nauczyciela, który chciałby w tym regionie uczyć, zaniechana inwestycja w postaci budowy drogi dojazdowej itp. Na pewno więc jest to interesujący film i świetnie się ogląda (widzowie w Kinotece wyjątkowo mało razy sprawdzali SMS-y czy dyskutowali), aczkolwiek pewnie zyskuje jeśli się wcześniej widzów wprowadzi w kontekst. Przy czym należy wspomnieć, że film jest podzielony na 3 części (zima, wiosna, lato), które kręcone były również w innych latach i mam wrażenie że koncepcja filmu zmieniała się z każdym rokiem, gdyż część "zima"jest w zasadzie obserwacją etnograficzną z życia rodziny rolniczej, zaś wątki społeczne i psychologiczne pojawiają się w dalszej części filmu, tak jakby reżyserka dojrzewała razem z bohaterką.