11. Planete+ Doc FF

Festiwale, przeglądy, retrospektywy. Zapowiedzi. Wasze wrażenia.
Avatar użytkownika
Jarosz
 
Posty: 1722
Na forum od:
5 cze 07, 7:48

Post 7 kwi 14, 12:08

Są przecieki o pierwszych tegorocznych tytułach: http://planetedocff.pl/index.php?page=news&i=2683
Zapowiada się bardzo smakowicie. Pytanie, co z tego dotrze do Wrocławia i będzie atrakcją niedostępnej teoretycznie dla szarych widzów gali zamknięcia. Obstawiam Cathedrals of Culture 3D Karima Aïnouza, Michaela Glawoggera, Michaela Madsena, Roberta Redforda, Wima Wendersa i Margreth Olin.

Avatar użytkownika
Grzes
 
Posty: 1754
Na forum od:
28 mar 09, 0:13

Post 17 kwi 14, 11:24

Lista filmów w programie:
http://planetedocff.pl/2014/index.php?p ... 0&sekcja=0
Na razie bez wyszczególnienia, które będzie można obejrzeć ww Wrocławiu.

Avatar użytkownika
Jarosz
 
Posty: 1722
Na forum od:
5 cze 07, 7:48

Post 17 kwi 14, 13:18

Myślę, że z dużym prawdopodobieństwem można założyć, iż we Wrocławiu zostaną pokazane filmy z konkursu głównego o Nagrodę Millennium. Ich lista akurat już jest: http://planetedocff.pl/index.php?page=konkursy&i=113.

Avatar użytkownika
Grzes
 
Posty: 1754
Na forum od:
28 mar 09, 0:13

Post 17 kwi 14, 13:42

Mam nadzieję, że nie tylko, bo poza nim widzę kilka (jak dla mnie bardziej niż wiele filmów z konkursu) interesujących rzeczy.

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 17 kwi 14, 22:36

To jest jeden z ważniejszych festiwali w Polsce. ma swoje niedociągnięcia organizacyjne ale mam nadzieję, że w tym roku zobaczę postęp w tym zakresie. O program się nie martwię...

Avatar użytkownika
Jarosz
 
Posty: 1722
Na forum od:
5 cze 07, 7:48

Post 18 kwi 14, 11:09

Ha, a ja już (prawie) wszystko o wrocławskim programie wiem, mimo że na stronie festiwalu jeszcze go nie ma. W DCF-ie leżą już bowiem szczegółowe papierowe rozkłady jazdy. Pobrałem wczoraj wieczorem i przestudiowałem. Będzie mnóstwo do oglądania, choć - jak przypuszczam: razem z Grzesiem - możemy żałować, iż Wrocławiowi oszczędzono filmu Paryż Rohmera. Dobrze, że przynajmniej Bergman będzie, choć tylko w piwnicy.

Avatar użytkownika
Jarosz
 
Posty: 1722
Na forum od:
5 cze 07, 7:48

Post 18 kwi 14, 11:13

Aha, i pomyliłem się w kwestii filmu zamknięcia. Na finał dokument Zappa wraca na Sycylię (Summer '82: When Zappa Came to Sicily), reż. Salvo Cuccia.

Avatar użytkownika
Grzes
 
Posty: 1754
Na forum od:
28 mar 09, 0:13

Post 18 kwi 14, 11:19

W takim razie trzeba się będzie dziś wybrać do DCF-u. Zastanawiałem się, kiedy te papierowe programy się pojawią - spodziewałem się ich tuż przed rozpoczęciem sprzedaży biletów, a tu taka niespodzianka. W każdym razie dzięki za info.

A można wiedzieć, dlaczego wiesz (tylko) PRAWIE wszystko?

Avatar użytkownika
Jarosz
 
Posty: 1722
Na forum od:
5 cze 07, 7:48

Post 18 kwi 14, 11:25

Bo na pewno jest coś, o czym nie napisano w programie. Na przykład to, że filmy otwarcia i zamknięcia może objąć taki sam cyrk pana Białasa jak w 2013. Nie wiem tego - tylko sobie spekuluję. W każdym razie w programie jest napisane tak samo jak rok temu "bilety do kupienia w kasie kina", co w translacji na białasowy oznaczało ostatnio "wstęp wyłącznie dla VIP-ów i urzędasów za zaproszeniami". A jak będzie teraz, któż może wiedzieć :wink:

Avatar użytkownika
doktor pueblo
 
Posty: 952
Na forum od:
21 lip 08, 14:29

Post 23 kwi 14, 17:30

Wiadomość z ostatniej chwili: Michael Glawogger nie żyje :/
http://planetedocff.pl/index.php?page=news&i=3515
I do not care to belong to a club that accepts people like me as members.

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 28 kwi 14, 22:27

Byłem dzisiaj w Kinotece; brak ulotek z programem. Przeglądnąłem jednak prawie cały program w Internecie i wygląda ciekawie. Wkrótce statystyki.

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 1 maja 14, 23:17

Witam, już dzisiaj program był dostępny w Kinotece (w Internecie pdf do ściągnięcia). Najwięcej filmów (po ok. 5-7) wybrałem z sekcji Historie intymne (wyjątkowo w tym roku ciekawej), Fetysze i kultura oraz Nauki polityczne (mimo, że zasadniczo polityka mnie mniej interesuje). W drugiej grupie (ok. 3-4 filmy) - sekcje Bohaterowie są wśród nas i Klimat na zmiany (jakoś mniej w tym roku ciekawa). Największą niewiadomą stanowi dla mnie film Prawdziwe życie według Simone Weil - to może być wszystko od wielkiego odkrycia do zupełnego nieporozumienia.

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 4 maja 14, 16:32

W katalogu został uwzględniony bardzo ciekawie zapowiadający się film "Nasza klasa. Spotkanie" A. Odell (sekcja - Doc Alliance), który był pokazywany w Wenecji, jednak już w programie go nie znajdziecie - ostatecznie wypadł już po składzie katalogu. Mam nadzieję że na innym festiwalu będzie. Zresztą ta sekcja pokazywana jest w sali nr 5 (bardzo małej) więc może i dobrze się stało.

Avatar użytkownika
Franciszek
 
Posty: 171
Na forum od:
30 lip 13, 20:01

Post 5 maja 14, 9:17

Podejrzewam, a wręcz jestem pewien, że ta "Nasza klasa. Spotkanie" to "Återträffen", które będzie na Nowych Horyzontach w sekcji "Filmy o sztuce". Swoją drogą - bardzo polecam.
I killed my father, I ate human flesh and I quiver with joy!

Avatar użytkownika
Grzes
 
Posty: 1754
Na forum od:
28 mar 09, 0:13

Post 5 maja 14, 9:59

Potwierdza to też katalog Planete+ :)

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 10 maja 14, 1:29

Z obejrzanych przeze mnie dzisiaj filmów polecić mogę głównie "Władcę świata". Film daleki od stylu dużych produkcji dokumentalnych, od syntez czy dynamicznego montażu. Oparty na pojedynczym wywiadzie prowadzonym w scenerii architektury typowej dla złotej ery instytucji finansowych tj. wysokościowców górujących nad miastem, które reżyser porównuje do współczesnych katedr (podkreślając pracą kamery i uduchowioną muzyką ich prestiż).

Rozczarował mnie film "Jestem sobą". Za dużo jak dla mnie w tym filmie polityki i publicystycznego tonu, za mało o projektach artystycznych; o procesie twórczym to już zupełnie niewiele. Dodatkowo zmęczyła mnie snująca się przez cały film muzyka Sakamoto.

Więcej się również spodziewałem po "Rezerwacie Pine Ridge". Kilka luźno ze sobą związanych wątków z prowincjalnego życia potomków Indian Lakota, pokazujących społeczne zagubienie tej grupy etnicznej. Z filmu jednak niewiele dowiadujemy się na temat samego rezerwatu oraz kontekstu politycznego i społecznego przedstawionej sytuacji. Reżyserka przygląda się bohaterom z dystansem, co utrudnia pełniejsze zrozumienie ich postaw oraz zewnętrznych uwarunkowań.

Avatar użytkownika
Grzes
 
Posty: 1754
Na forum od:
28 mar 09, 0:13

Post 11 maja 14, 23:22

Krótko o filmach, które widziałem od piątku.

Sepideh marzy o gwiazdach to nie klasyczny dokument - raczej fabularna rekonstrukcja z bohaterami w rolach ich samych. Mocne strony filmu to ciekawa główna bohaterka - dziewczyna z irańskiej prowincji marząca o zostaniu astronomem/nautą i dążąca do tego tyleż niepewnie co konsekwentnie - oraz tło, w sumie dosyć zaskakujące, bo trochę inne niż znane nam z irańskich fabuł - ani śladu policyjnego państwa, a opresyjnym strażnikiem tradycji okazuje się głównie rodzina. Niestety kuleje cała strona realizacyjna. Oczywiście odtwarzanie zdarzeń z przeszłości z naturszczykami do prostych nie należy, ale tutaj wychodzi wyjątkowo kulawo - zwłaszcza dialogi wypadają sztucznie. I jeszcze ten nieszczęsny wątek listów pisanych do nieboszczyka Alberta - dlaczego właśnie do niego, i po co w ogóle konkretny adresat?

Do Brakującego zdjęcia podchodziłem, mimo licznych nagród od Cannes po Hollywood, z pewną ostrożnością - ta animacja (choć animacja to raczej zbyt mocne słowo, bo ruchu tam jak na lekarstwo), zrobiona przy pomocy glinianych figurek, wydawała się nazbyt umowna, żeby móc opisać w jakikolwiek sposób okrucieństwa Czerwonych Khmerów, o których wiadomo było, że film opowiada. Z drugiej strony oryginalność nie jest dla mnie najważniejszym wyznacznikiem dobrego kina (zresztą po Walcu z Bashirem animowany dokument już taki oryginalny się nie wydawał), więc jeden mocny argument "za" był dla mnie bez znaczenia. A jednak to wszystko działa. Okazuje się, że obrazy z pamięci autora, obrazy traumatycznych przeżyć z jego młodości, mające zastępować nieistniejące obrazy archiwalne, mają siłę mimo swojej umowności. Więcej - że właśnie dzięki niej mamy poczucie, że obcujemy z doświadczeniem całkowicie zindywidualizowanym. To poczucie wzmocnione jest jeszcze przez kompozycję filmu z wciąż od nowa powracającymi, na różne sposoby przetworzonymi, motywami. Czuje się w niej ten powracający koszmar cały czas od nowa przeżywanego zniszczonego dzieciństwa oraz absurdalnego poczucia winy. Nawet jeśli nie wszystko było dla mnie w tym filmie jasne (np. co ma symbolizować pojawiający się w filmie kilka razy motyw fal?), wrażenie, jakie zostawił, jest bardzo silne.

Kraina nadziei okazała się kolejną (po Sepideh) "dokumentalną fabułą" - z bardzo wyraźną, fabularną narracją. Na szczęście tym razem wszystko się udało. Niektóre sceny były z pewnością inscenizowane, ale nigdzie nie czuć ani grama fałszu. Podpatrzone kamerą obrazy zabaw głównego bohatera oraz jego odkrywania miasta pełne są poezji z jednej strony, a humoru z drugiej. Całości dopełniają piękne zdjęcia. I chociaż obraz modernizacji Bhutanu widziany z takiej (zasadniczo dziecięcej) perspektywy pozbawiony jest wielkiej głębi, z seansu wyszedłem ze wszech miar zadowolony. Dodam jeszcze tylko, że sala Lwów DCF-u była zapełniona do ostatniego miejsca. I dobrze - bo film na to zasługiwał.

Ostatni jak dotąd mój film to Aksamitni terroryści. I tu znowu nie mamy do czynienia z klasycznym dokumentem. Na film składają się głównie zainscenizowane scenki, w których podtatusiali bohaterowie, niegdyś za komuny skazani za "terroryzm", ale w niczym nie przypominający pomnikowych herosów, próbują przekazać innym (zwykle młodszym, np. swoim dzieciom), co robili (i dlaczego). Całość wypada czasem nudnawo, czasem zabawnie, ale zdecydowanie sympatycznie (i bardzo czesko). Także jak dotąd 3 filmy na plus, jeden na minus - nie jest źle.

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 11 maja 14, 23:34

Ja myślę, że ciekawsze filmy dopiero przed nami. Jak zwykle ten otwierający zestaw pierwszego weekendu pozostawia niedosyt. W weekend obejrzałem 8 filmów. Najciekawszy z nich to Wodne znaki - Kanadyjczyków, którzy wcześniej zrobili "Sfabrykowany krajobraz". Duet składa się z reżyserki i fotografa, co oczywiście bardzo korzystnie wpływa na wizualną stronę filmu. Ale to co lubię w tym filmie najbardziej to precyzyjną narrację, dzięki której osiąga się płynny przekaz, który z jednej strony nie nuży, ale równocześnie każdy wątek w tej opowieści jest w stanie "wybrzmieć". Pomimo akademickiego tematu, który raczej nie należy do niezbadanych, reżyserom udało się dotrzeć do mało znanych, często symbolicznych historii czy przykładów interakcji pomiędzy gospodarką człowieka a hydrosferą, a te bardziej znane opowiedzieć w sposób oryginalny. Trudno tego filmu nie docenić. Jest pięknu i mądry, a przy tym szlachetnie i bez zbędnej emocji opowiedziany. Wydźwięk ekologiczny nie ma tutaj charakteru politycznego, ale wyrasta z wizji filozoficznych.

Jak już jestem przy sekcji ekologicznej to wspomnę o filmie "Szukając idealnego schronu" , który jednak odebrałem jak czysty format telewizyjny. 52 minuty, sporo nagrań archiwalnych i wywiady powodują, że do moich faworytów zaliczyć go nie mogę. Jednak w perspektywie poznawczej okazał się ciekawy gdyż podejmuje temat problemu jakie kraje zachodnie mają z odpadami z elektrowni atomowych. I co najciekawsze nie koncentruje się na obecnych czasach ale pokazuje, że problem ten istniał i nie był rozwiązany od samego początku - od pierwszej elektrowni brytyjskiej z 1953 r. - kierownicy projektów budowy elektrowni atomowych koncentrowali się na uruchomieniu wartych wiele miliardów funtów projektów, nie zawracając sobie głowy odpadami, które wierzyli że będą w przyszłości utylizowane metodami które zostaną wynalezione w przyszłości. Konstatacja ekspertów i samego filmu jest niestety taka, że do dzisiaj nikt nie był w stanie sobie z tym problemem poradzić i raczej światełka w tunelu nie widać, a dotychczasowe próby rozwiązania pokazuję kompletną bezradność krajów korzystających z elektrowni atomowych (projekt Pangea czyli próba przekonania Australii żeby przyjęła odpady z całego świata, dodam że Australia nie ma ani jednej takiej elektrowni). Jest to też pierwszy film, w którym usłyszałem jak rdzenny Amerykanin (przedstawiciel Rządu Szoszonów) mówi o okupacji terenów przez Rząd Stanów Zjednoczonych Ameryki (sic !).

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 12 maja 14, 0:48

Dwa ostatnie dzisiejsze filmy jakie zaplanowałem okazały się być bardzo podobne w tematyce, jak również dostrzegłem w nich pewną zbieżność stylistyczną (ucieczkę od naturalizmu). Pierwszy z nich to francuski "Prawdziwe życie Simone Weil", a drugi to włoski "Sztuka walki". Wspólnym w tym przypadku tematem jest spojrzenie na istotę klasy robotniczej. Pierwszy film jest z pewnością najbardziej "nowohoryzontowym" filmem jaki zostanie tutaj pokazany. W warstwie słownej (listy czytane z offu) przedstawia poglądy Simone Weil, francuskiej filozofki, która będąc wykładowczynią, podjęła eksperymentalnie pracę w fabryce samochodów, doświadczając i obserwując warunków życia klasy robotniczej. Simone Weil bardzo krytycznie odnosi się do sposobu organizacji życia społecznego jaki wynikał będzie z przyśpieszonej idustrializacji. Niezwykle podobne kwestie są tematem filmu włoskiego "Sztuka walki", który przedstawia z kolei jeden z ostatnich epizodów historii przemysłu w dużych miastach Europy tj. symboliczną walkę o ostatni zakład przemysłowy w Mediolanie, gdzie 39 ostatnich robotników podejmuje walkę o godność klasy robotniczej, podczas gdy całkiem jeszcze niedawno w Mediolanie pracowało 20 tys. robotników. Film jest próbą uchwycenia momentu końca ery przemysłu miejskiego opartego na systemie krytykowanym już przez Weil, ale jednocześnie pokazuje jak dużo się zmieniło w świadomości robotników. Znakomita i spójna z tezami Weil jest też puenta film - otóż wbrew temu jak to relacjonowały lewicowe gazety we Włoszech najważniejsze w strajku nie było zachowanie miejsca pracy, ale pokazanie, że właściciel nie ma władzy absolutnej do decydowania o losie pracowników - pracownicy nie są środkami produkcji, oni mają podmiotowość i mają prawo decydować o przyszłości zakładu pracy, z którym związali swoje życie. Mocne i świeże.
Wspomniałem, że oba filmu są zbieżne stylistycznie. Tak się składa, że po obu seansach odbyły się spotkania z reżyserami, którzy odcinali się od doraźnego, publicystycznego sensu sztuki dokumentalnej. W przypadku filmu francuskiego w warstwie wizualnej mamy wprost do czynienia z podejściem "abstrakcyjnym". Wyjściem do filmu był poczucie jakie reżyserowi towarzyszyło od pewnego czasu, ze współcześni ludzie-duchy żyją w abstrakcyjnym świecie, stąd postanowił pokazać film właśnie w ten sposób, co osiągnął rezygnując niemal zupełnie z ostrości na rzecz barwnych plam. Plastycznie jest to niezwykle interesujące, ale bez odpowiednio zarysowanego kontekstu równie enigmatyczne (połowa ludzi wyszła). Reżyser opowiadał oczywiście wiele ciekawych rzeczy, ale nie znam nikogo kto byłby w stanie wydobyć owe sensy z samego tylko obrazu. O ile więc w tym przypadku mieliśmy do czynienie z podejściem abstrakcyjnym ukierunkowanym na wywołanie pewnego stanu emocjonalnego, o tyle w przypadku filmu włoskiego pokusiłbym się o nazwanie takiego podejścia "abstrakcjonizmem symbolicznym". Film bowiem na pierwszy rzut oka przedstawia rzeczywistość - rozmowy z 4 robotnikami, którzy prowadzili strajk okupacyjny, obrazy burzenia architektury poprzemysłowej w Mediolanie, jednak i w tym przypadku reżyserzy zastosowali daleko idące niedomówienia, odchodząc od klasycznych paradygmatów kina dokumentalnego. Film nie koncentruje się na gromadzeniu informacji na temat wydarzenia, przedstawienia case study. Wręcz przeciwnie - film ucieka od konkretów, koncentrując się bardziej na procesie, próbując uchwycić metaforyczny i symboliczny wymiar zjawiska: stąd w wypowiedziach uogólnienia zamiast relacji historycznych. W ten sposób odnosimy wrażenie, że dokumentowany jest bardziej stan ducha robotników, emocja danego czasu niż zdarzenie. Bardzo ciekawa próba.

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 12 maja 14, 1:30

Pozostałe filmy (w skrócie):

Hilton dla ubogich - film pokazujący życie kilku mieszkańców bloku komunalnego w Helsinkach, w którym mieszkając osoby wykluczone (także imigranci ale oni nie są tematem filmu). To co ciekawe w tym filmie to obraz młodego pokolenia outsiderów wykształconych w kraju europejskim o wysokim PKB. Wciągające chociaż bez większych olśnień.

Jesteśmy waszymi przyjaciółmi - kolejny obraz Afryki jako miejsca pełniącego rolę współczesnego "dzikiego zachodu"; gdzie zjeżdża się cała chciwość z tzw. cywilizowanych krajów; tutaj można zrobić szybką karierę i legalnie dorobić się na krzywdzie innych - nie ważne czy jest to sektor wydobywczy, wojskowy (broń służy do obrony) czy religijny. Dwie znakomite, szekspirowskie sceny zapadną mi na długo w pamięci: pierwsza to strach i niepewność ambasadora USA wygłaszającego przemówienie (co za brednie !!!) gdzieś w głębokim interiorze, nikt tam nad niczym nie panuje, dzicy tubylcy z dzidami skaczą wokół mównicy, ochroniarze mają w oczach przerażenie, za to chór fałszujących dzieci śpiewa pieśń o wzroście PKB - takie rzeczy to tylko w Afryce; druga scena to przerażona twarz wodza, który namówiony przez ministrów Sudanu Płd. podpisał jakieś papiery, które okazały się skrajnie niekorzystną umową 100 letniej dzierżawy ziemi pod kopalnie, wyrąb drewna, rolnictwo. Setki ha za 25 tys. dolarów, których wódz nigdy nie zobaczył. Tak interesy robią Amerykańskie korporacje. Film pokazuje również rosnącą świadomość mieszkańców Sudanu Płd. na temat historii, neokolonializmu i przyszłości. Padają znamienne słowa: "Nasze przyszłe pokolenia wymyślą coś żeby się kolonizatorów pozbyć".

Avatar użytkownika
Grzes
 
Posty: 1754
Na forum od:
28 mar 09, 0:13

Post 12 maja 14, 9:20

Połowy filmów, o których piszesz, nie ma we Wrocławiu (mimo że wrocławska edycja z roku na rok się rozrasta). A co najmniej Władcę świata i Sztukę walki chętnie bym obejrzał.

Avatar użytkownika
doktor pueblo
 
Posty: 952
Na forum od:
21 lip 08, 14:29

Post 12 maja 14, 22:56

Nie mam czasu na dłuższe pisanie, więc tylko ostrzegę rozważających pójście na Był sobie las. Bardzo to wszystko ładne, są pscółki, słoniki i żabki, można się wybrać z dziećmi, pewnie się im spodoba, ale szczerze powiedziawszy to nie wiem, co ten film robi na Festiwalu, bo to nie tyle odważny, czy skłaniający do myślenia dokument, co zwykły film przyrodniczy (brakowało tylko głosu Krystyny Czubówny). A tak naprawdę to zawodzi i w tej kategorii, świetnych zdjęć tu niewiele (reżyser pomaga sobie zamiast tego animacją), informacje miejscami na poziomie przedszkolnym, a jeśli ktoś widział ostatnie produkcje BBC, to oglądanie "Był sobie las" jest czystą stratą czasu.
I do not care to belong to a club that accepts people like me as members.

Avatar użytkownika
Grzes
 
Posty: 1754
Na forum od:
28 mar 09, 0:13

Post 13 maja 14, 0:19

A ja byłem dzisiaj na Alfabecie i, muszę powiedzieć, uczucia mam mieszane. Film jest o edukacji widzianej w szerszym kontekście: O tym, że stawiając na współzawodnictwo pomiędzy dziećmi, zabija się ich naturalną chęć do współpracy. Że wprowadzając współzawodnictwo na coraz wcześniejszych etapach edukacji, zabiera się dzieciom dzieciństwo, i tym samym produkuje nieszczęśliwych dorosłych. O tym, że produkuje się osobniki zestandaryzowane, kiedyś potrzebne w wojsku, a dzisiaj zasilające korporacyjne kadry, przy okazji zabijając naturalną dziecięcą kreatywność i ciekawość świata. W końcu też o tym, że rządy nie są zainteresowane zmianą, mimo że w dłuższej perspektywie utrzymywanie status quo może prowadzić do stagnacji, bo nie chcą mieć obywateli myślących samodzielnie. Cały worek problemów sprowadzający się do tego, że taka edukacja jest do tego stopnia zła, że drobne reformy nic nie zmienią, więc trzeba wszystko rozwalić w drobny mak i zacząć budować od nowa. Tezy daleko idące, ale w zasadzie z większością się zgadzam (a mały kopniak dany twórcy systemu testów Pisa (który pojawia się w filmie) nawet mnie ucieszył). Problem w tym, że ujęcie tego wszystkiego jest publicystyczne - wszelkie możliwe wątpliwości są pomijane. W filmie pokazany jest na przykład chłopak, który nie skończył żadnej szkoły, a całą wiedzę zdobywał wtedy, gdy go coś zaciekawiło, chętnie wspierany w tym przez rodziców. Oczywiście jako dorosły mężczyzna radzi sobie świetnie - jest lutnikiem, gitarzystą, wykładowcą, a więc żywą reklamą edukacji "alternatywnej". Tyle że sukces takiej edukacji zależy przede wszystkim od tego, jakiego wsparcia można poszukującemu dziecku udzielić - nie każdy będzie miał na każde zawołanie rodziców, nauczycieli, bogatą bibliotekę - to wszystko kosztuje z jednej strony, a wymaga dużo kultury, wiedzy, czasu opiekunów z drugiej. Generalnie - pominięto kompletnie wszelkie uwarunkowania ekonomiczne oraz społeczne. Do tego dodano parę demagogicznych wstawek: a to o bezrobotnym chłopaku dorabiającym jako ochroniarz, któremu bramy do szczęścia zamyka brak wyższego wykształcenia - to jak? - w społeczeństwie, w którym każdy rozwijałby swoje zdolności nie byłby bezrobotny? na pewno żyłoby mu się lepiej?; a to o najlepszej licealistce w Hamburgu, która napisała do prasy list o tym, że nie ma na nic poza szkołą czasu - z całym szacunkiem, ale takie "najlepsze licealistki", przekonane o tym, że muszą być z wszystkiego najlepsze, i w związku z tym rezygnujące z jakiegokolwiek życia poza nauką, istniały zawsze (i zawsze stanowiły margines) - nie było do tego potrzebne nastawienie społeczeństwa na wyścig szczurów od małego. Nad wyraźną niechęcią autora do matematyki (ta "olimpiada matematyczna, która jest największym koszmarem każdego chińskiego dziecka" (chyba udało mi się przytoczyć ten tekst dosłownie)) nie będę się rozwodził, choć mnie to (oczywiście, jako matematyka, który wie, że kto jak kto, ale matematyk musi umieć myśleć, samodzielnie i kreatywnie (a np. nie musi umieć rachować), więc z edukacji takiej, jaka jest, zadowolony być nie może) poirytowało.

Po filmie było spotkanie z reżyserem, który nakreślił swój "program" - że film sam z siebie niczego nie zmienia, ale ma dawać ludziom energię do zmiany. Jeśli tak, to ten publicystyczny ton, choć mi się nie podobał, był jak najbardziej na miejscu. Inna sprawa, że (mimo dużego zainteresowania tym konkretnie filmem - w Austrii był to podobno najbardziej oglądany film roku w kinach (bez rozróżnienia na dokumenty i fabuły)) trudno podzielać optymizm reżysera, który mówił, że do zainicjowania zmiany potrzeba "tylko" 6-8% społeczeństwa. Mnie się wydaje, że te 6-8% to bardzo dużo - tyle można uzbierać, jeśli ludzie nie mają czego jeść, ale raczej nie jeśli są nie do końca zadowoleni z systemu edukacji.

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 13 maja 14, 0:56

Dzięki doktorze za ostrzeżenie, chociaż nie planowałem na festiwalu tego filmu, bo chyba będzie w dystrybucji ale jest to kolejny przykład, że kino dokumentalne szuka jakiś dróg na skróty. Ja dzisiaj widziałem filmy, które w sumie tuż zawiodły mnie raczej; jeden nawet wkurzył. Po pierwsze "Alfabet", który był zapowiadany jako jedno z najważniejszych wydarzeń festiwalu (retrospektywa reżysera, kontrowersyjny temat), a tymczasem okazuje się, że jest to w zasadzie mało odkrywczy i co gorsza zaskakująco sztampowo zilustrowany film (styl zerowy filmu dokumentalnego ?). Ogląda się to bezproblemowo, ale szczególnego wrażenie nie pozostawia. Do zapadających w pamięci obrazów z filmów Glawoggera jest bardzo daleko. Po seansie myślałem bardziej o filmie Nicolasa Philiberta "Być i mieć". Mimo kilku ciekawych wątków mam wrażenie że twórcy nie wyszli jednak poza publicystykę (wiele ciekawych wątków jakby nie wygranych do końca) - więc jestem tutaj w pełni zgodny z tym co napisał Grzes.
Z drugiej strony plasuje się film "Sól tej ziemi" czyli pozbawiona komentarza odautorskiego dokumentacja życia zbieraczy soli w Indiach. Nie można odmówić temu filmowi malarskości, ale mam wrażenie że ograniczenie narracji do 45 minut zadziałoby na korzyść przekazu. Szkoda też, że nie wszystkie istotne okoliczności zostały uwzględnione w filmie (nadejście monsunu ledwie zasygnalizowane w ostatnich ujęciach filmu, nie pokazano także wioski w której mieszkają zbieracze w czasie deszczu). Warto chyba zobaczyć, jednak takiej intensywności obserwowania inspirowanej Benningiem czy Lockhart trochę mi w warsztacie reżysera zabrakło. I tak gdzieś ten film się nie spełnia, ani nie stawiając na wyczerpujące studium etnograficzne, ani nie idąc w kierunku malarskiej impresji. Większe wrażenie zrobił na mnie film Drygasa o Sudanie pokazywany rok temu.
Kompletnie innym film jest też "Facebookowa rewolucja" o dziennikarstwie obywatelskim w kontekście reżimu syryjskiego. Film proponuję pewną konkretną konwencję stylistyczną (bardziej amerykańską niż europejską z ducha), co powoduje, że się to dobrze ogląda (spodziewałem się, ze tego typu polityczny film mnie zmęczy). Na pewno film stanowi ciekawą ilustrację do debat na temat zmian społecznych generowanych rozwojem technologii, jednak pewna powierzchowność i anegdotyczność opowieści nie pozwala przeżyć tej historii w pełni.
Filmem, który mnie zupełnie rozczarował, przed którym muszę was przestrzec, jest "Pozbądź się szefa". Zupełnie bezstylowy, zmontowany bez sensu, bez wyraźnej tezy jest przykładem informacyjnego chaosu z którego chcemy jak najszybciej uciec. Szkoda, że reżyserka nie posłuchała jednego ze swoich najciekawszych rozmówców, który wskazuje na schizofreniczność systemów edukacji osiągana poprzez przeskakiwanie co godzinę od jednego przedmiotu do drugiego (biologia, trygonometria, fizyka, literatura). Reżyserka zafundował nam dokładnie taką samą schizofrenicznie pokawałkowaną papkę.

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 13 maja 14, 1:29

Grzes napisał(a): O tym, że produkuje się osobniki zestandaryzowane, kiedyś potrzebne w wojsku, a dzisiaj zasilające korporacyjne kadry.


Bardzo ciekawa obserwacja kierownika kadrowego niemieckiej korporacji z 40 letnim stażem, że w dzisiejszej gospodarce stosowane są terminy o militarnej proweniencji.

Dla mnie najważniejszym wnioskiem z filmu było to, że tak zatraciliśmy się w napędzaniu wzrostu gospodarczego, że pozostałe dziedziny życia podporządkowujemy gospodarce i pytamy jaka powinna być edukacja żeby gospodarka się rozwijała, jak powinna wyglądać służba zdrowia żeby gospodarka się rozwijała, jaka powinna być religia żeby gospodarka się rozwijała. A nikt nie pyta jaka powinna być gospodarka skoro mamy taką a nie inną edukację.

Avatar użytkownika
Grzes
 
Posty: 1754
Na forum od:
28 mar 09, 0:13

Post 13 maja 14, 8:35

To najważniejszy wniosek wyciągnąłeś dokładnie taki, jakiego chciał reżyser (o tym też mówił po filmie).

Co do innych filmów, o których piszesz, to na wszystkie się jeszcze wybieram, na Pozbądź się szefa mam już też niestety bilet (ale może nie będę aż tak niezadowolony, jak ty - zobaczymy).

Avatar użytkownika
doktor pueblo
 
Posty: 952
Na forum od:
21 lip 08, 14:29

Post 13 maja 14, 10:24

Jeśli chodzi o Alfabet, to ja odrzuciłem ten film ze względu na pierwsze zdanie, które pojawia się w opisie:
98% dzieci po urodzeniu ma wysokie IQ, ale po ukończeniu szkoły zaledwie 2% z nich osiąga takie same wyniki

które wydało mi się jakimś kompletnym idiotyzmem. Z definicji, IQ jest ustalane w porównaniu do średniej dla danej grupy wiekowej, a średnia ustalana jest na poziomie 100, jakim więc cudem 98% może mieć wysokie IQ? I co to znaczy, że zaledwie 2% osiąga takie same wyniki? Takie same wyniki jak po urodzeniu?! W sensie bezwzględnym - niemożliwe, w sensie względnym, ze względu na konstrukcję IQ, też niemożliwe. Czy to zdanie pochodzi z filmu, czy też to radosna twórczość dystrybutora?
I do not care to belong to a club that accepts people like me as members.

Avatar użytkownika
Grzes
 
Posty: 1754
Na forum od:
28 mar 09, 0:13

Post 13 maja 14, 10:56

Trochę jak w tym żydowskim dowcipie... To - owszem - pochodzi z filmu, tyle że w filmie nie ma mowy o IQ tylko jakoś mierzonej zdolności znajdywania wielu różnych odpowiedzi na te same pytania (miało to jakąś nazwę, ale nie pamiętam jaką). Inną sprawą jest to, jak jest to mierzone i jak porównywane w różnym wieku - o tym nie było w filmie mowy (a tu na pewno znalazłoby się wiele wątpliwości).

Avatar użytkownika
doktor pueblo
 
Posty: 952
Na forum od:
21 lip 08, 14:29

Post 13 maja 14, 11:03

Na razie widziałem 6 filmów, bez wielkich olśnień, ale i - poza wspomnianym "Był sobie las" - bez większych rozczarowań. Kolejność wg malejącego stopnia satysfakcji:

1. Sól z tej ziemi, dokument trochę w stylu "Śmierci człowieka pracy" Glawoggera, opowieść o ciężkiej pracy, ładnie sfilmowana, bez zbędnych komentarzy.
2. Aksamitni terroryści, liczyłem, że będzie zabawniej, ale humor - choć bez wątpienia występuje - jest bardzo subtelny. Podoba mi się czeskie podejście do martyrologii, ciekawe czy nas byłoby stać na zbliżony film.
3. Kraina szczęścia, spodziewałem się, że będzie to w większym stopniu film o Bhutanie, niż zarys historii jednego chłopca, ale ta historia działa całkiem nieźle i mimo wszystko daje jakiś obraz kraju.
4. Świątynie kultury 3D, część 1, bardzo ciekawa architektura, świetne zdjęcia, tyle tylko, że gadające budynki do mnie akurat nie przemawiają. Na część 2 się nie wybiorę.
5. Bezsenność w Nowym Jorku, balansuje między melancholią a naukowym podejściem do analizy stanu psychicznego po porzuceniu przez ukochanego, by dojść do wniosku, że miłość jest jak uzależnienie od narkotyków. Też mi odkrycie.
6. Był sobie las, już pisałem.
I do not care to belong to a club that accepts people like me as members.

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 13 maja 14, 21:16

doktor pueblo napisał(a):Jeśli chodzi o Alfabet, to ja odrzuciłem ten film ze względu na pierwsze zdanie, które pojawia się w opisie:
98% dzieci po urodzeniu ma wysokie IQ, ale po ukończeniu szkoły zaledwie 2% z nich osiąga takie same wyniki

które wydało mi się jakimś kompletnym idiotyzmem. Z definicji, IQ jest ustalane w porównaniu do średniej dla danej grupy wiekowej, a średnia ustalana jest na poziomie 100, jakim więc cudem 98% może mieć wysokie IQ? I co to znaczy, że zaledwie 2% osiąga takie same wyniki? Takie same wyniki jak po urodzeniu?! W sensie bezwzględnym - niemożliwe, w sensie względnym, ze względu na konstrukcję IQ, też niemożliwe. Czy to zdanie pochodzi z filmu, czy też to radosna twórczość dystrybutora?


Masz absolutną rację - jest to najmniej przekonujący fragment filmu, co więcej opiera się na założeniu że wszystko można zmierzyć, tak jakby przeciwnicy obecnego systemu edukacji (egzaminy itd.) musieli wymyślić jakiś własny wskaźnik żeby wejść w dyskurs z władzami i ekspertami (UNESCO, OECD z tą nieszczęsną PISA itp.). Jest to oczywiście prawda, że próbuje się wszystko sprowadzić do wskaźników porównawczych (także procesy kulturowe i jak widać pedagogiczne) ale przecież nie musimy się na to godzić. Metodologia nauk humanistycznych chyba nie sprowadza się do statystyki. Ale paradoksalnie jestem w stanie wyobrazić sobie dobry film na ten temat - na temat tych badań, nawet jeżeli bym uważał że są mało wiarygodne. Ten film ma inne wady - przede wszystkim jest zbyt publicystyczny, raczej zrobił go dziennikarz niż artysta.

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 13 maja 14, 21:19

doktor pueblo napisał(a):6. Był sobie las, już pisałem.


Obecnie "Był sobie las" prowadzi w głosowaniu publiczności (sic !) ale wiem że masz rację.

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 14 maja 14, 1:04

Powinienem coś napisać, tak ? Ogólne wrażenie jest następujące: wszystkie te filmy razem dają jakiś interesujący obraz świata, poszczególne sceny z każdego z nich wnoszą jakieś nowe postrzeganie rzeczywistości, problem w tym, że mało który broni się do końca jako spełnione dzieło, a było takich filmów na poprzednich edycjach znacznie więcej (chociażby w tamtym roku - Ostatni etap), nie mówiąc już o retrospektywach Herzoga, Philiberta czy Geryhaltera (ach ten jego 4 godzinny film kręcony w 8 miejscach na świecie !). No to, taki wstęp. Jest tak groźnie, że chyba należałoby pomyśleć czy system produkcji jest właściwie skonstruowany. Bo oczywiście każdy z tych tematów zasługuje na film. Ale czy właśnie na taki ? Czym różni się film od książki czy artykułu w prasie ? Każdy ma pewnie swoje własne odpowiedzi, dla mnie istotne jest obcowanie z formą (a ta kuleje bardzo).
Pierwszy dzisiejszy film nie zapowiadał tak nostalgicznego początku - za to dawał złudną wiarę, że organizatorzy odnaleźli właściwe kopie filmów. Mowa o "Wzdłuż rurociągu". Zaczyna się ta opowieść na dalekiej Syberii: charakterystyczny dźwięk rozsuwanych zasłon powoduje, że się ożywiam: cinemascope, pierwszy raz na tym festiwalu. A potem jeszcze lepiej: szerokie kadry, cała paleta różnych tonacji i odcieni w obrębie jednego kadru. Cała sekwencja wschodnia (może 3/4 filmu) fascynująca pokazująca "postradziecki" skansen w duchu Stasiuka. Trochę mniej ciekawie jest w Czechach czy Niemczech. Znika gdzieś metafizyka życia, a to co się pojawia w zamian jest jakieś zwyczajne, a wierzę że dałoby się takie sensy głębsze powynajdywać znaleźć. Tylko - trzeba by wiedzieć o czym miał być ten film. Jest jakaś myśl przewodnia (ale chyba tylko jako pretekst żeby dostać pieniądze od producentów), a jaki był przekaz ? Nie wiadomo, to pęknięcie jest jednak do przyjęcia, lepszy taki niedookreślony film, po którym zapadną mi w pamięć konkretne obrazy i towarzyszące im emocje niż jakaś udana ramota. Gdyby ten film ograniczyć do obszarów byłego ZSRR to należałaby mu się nagroda za najlepsze zdjęcia.
Przy okazji - w sumie podobny film oglądałem wcześniej - Punkt widzenia kamery - opowiadał o Niżnym Nowogrodzie, reżyserka zamierzyła się na zbiorowy portret społeczności (różnych grup społecznych) 100 lat po fotoreportażu rosyjskiego pioniera fotografii dokumentalnej. Pokazała upływ czasu, przy czym okazało się, że zmiany nie są duże. Miejsce i funkcje istnieją dzisiaj. Mniej mnie jednak ten film zainteresował: ciasne kadry, skupienie się na reakcji obecnych mieszkańców na fotografie sprzed 100 lat.
Na koniec tego seta wschodniego: "W rolach głównych: białoruscy wichrzyciele" - jak dla mnie zbytnio akcent został położony na kwestie par exellance polityczne, a za mało uwagi poświęcił reżyser samej twórczości i procesowi twórczemu. A fragmenty działań teatralnych Białoruskiego Wolnego Teatru, nagrodzonego m.in. na festiwalu w Edynburgu, pozwalają sądzić ze byłoby to ciekawe.

Avatar użytkownika
Grzes
 
Posty: 1754
Na forum od:
28 mar 09, 0:13

Post 14 maja 14, 10:08

Pozbądź się szefa rzeczywiście ma w sobie sporo nadmiarowego materiału, parę pomysłów, które nic nie wnoszą (i powinny z filmu zniknąć - jak wizyta gości z jednej pokazywanej firmy u właściciela drugiej), brak też wyraźnie pomysłu na to, jak nakręcony materiał zestawić, żeby nadać temu jakiś kierunek. Ma też jednak jedną niezaprzeczalną zaletę - być może właśnie dzięki brakowi umiejętności autorki obraz wydaje się prawdziwy, nie zmanipulowany. Nie dostajemy żadnego peanu na cześć alternatywnych sposobów zarządzania - wyraźnie widzimy, że tutaj wszystko zależy od indywidualnych uwarunkowań. W firmie brazylijskiej mamy właściciela, który, dysponując wystarczającymi środkami, mógł sobie poeksperymentować ze sposobem działania firmy i dobrać rozwiązania niekoniecznie klasyczne, ale najkorzystniejsze z finansowego punktu widzenia. Czyli mamy de facto szefa, tyle że jest on na tyle mądry, że wie, że nie zawsze wie lepiej (i że różnej maści "specjaliści od zarządzania" też niekoniecznie). Na przeciwnym biegunie jest przykład zakładów farmaceutycznych w Serbii - w których zarządzanie kolektywne wprowadzono z konieczności (bo pracownicy przejęli firmę na własność). Najzupełniej spodziewanie okazuje się, że w starciu z potężnymi zagranicznymi koncernami nie mają szans i zakłady upadają. Trzeci przykład to firma zajmująca się designem, działająca na zasadzie pracowniczej komuny. Trudno mieć złudzenia, że w innej branży, mniej kreatywnej, taki pomysł na organizację pracy by wypalił. Podsumowując - film kiepski, ale pozostawiający trochę materiału do przemyśleń.

Is the Man Who Is Tall Happy - wywiad rzeka Michela Gondry'ego z Noamem Chomskim jest o tyle ciekawy, o ile Chomsky jest ciekawy (a wydaje mi się, że jest). Jest tym ciekawszy, że Gondry unika jak może tematów społeczno-politycznych - Chomsky naukowiec jest dla mnie dużo ciekawszy niż Chomsky aktywista. Jest też ciekawszy dzięki temu, że Gondry rozmawia z nim z pozycji laika (w dodatku kiepsko znającego angielski), ale laika rzeczywiście zainteresowanego tym, czym rozmówca się naukowo zajmuje. Natomiast animacja (mimo że czasami całkiem sympatyczna) do filmu wnosi niewiele. Tak więc 1,5 godziny spędzone na seansie uważam za czas całkiem dobrze wykorzystany, ale estetycznie, artystycznie film oceniam jako przeciętny.
Ostatnio edytowano 14 maja 14, 21:07 przez Grzes, łącznie edytowano 2 razy

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 14 maja 14, 11:55

Grzes napisał(a):Pozbądź się szefa brak też wyraźnie pomysłu na to, jak nakręcony materiał zestawić, żeby nadać temu jakiś kierunek.


Jeden zabieg by trochę ten film uratował: podzielenie materiału na trzy odrębne rozdziały: brazylijski, serbski oraz związany z dizajnem. Kończy się jeden zaczyna drugi, a tak dostajemy materiał zmontowany kompletnie bez ładu i składu, nikt nie ma pojęcia czy jeszcze wrócimy do rozmówcy czy nie, czy skończył swój wywód czy nie.

Avatar użytkownika
doktor pueblo
 
Posty: 952
Na forum od:
21 lip 08, 14:29

Post 14 maja 14, 12:05

Wreszcie naprawdę dobry dzień wczoraj.

Na początek obejrzałem Brakujące zdjęcie. Cenię w kinie oryginalność, ale oczywiście najlepiej gdy oryginalna forma jest konsekwencją poszukiwań najlepszego środku wyrazu dla danej historii, a nie odwrotnie (mamy formę i dobieramy do niej historię). Tu właśnie tak jest, pomysł z glinianymi figurkami sprawdza się wyśmienicie. Jeśli mam jakieś zastrzeżenia, to takie, że wydaje mi się, że narracja mogła być mimo wszystko troszkę bardziej uporządkowana. Ale to są zastrzeżenia tego typu, że mogło być arcydzieło, a jest "tylko" bardzo dobry film.

Potem obejrzeliśmy z Grzesiem Is the Man Who Is Tall Happy (przyłączam się do bojkotu polskiego tytułu), który oceniam znacznie wyżej niż on. Trzeba zastrzec, że to film - jak mniemam - zrobiony w założeniu dla nieco szerszej publiczności, z zamiarem przybliżenia jej myśli Chomskiego. Jeśli ktoś chciałby poznać poglądy i dokonania Chomskiego głębiej i bez zbędnych rysuneczków, to powinien pewnie go po prostu poczytać, tu założenie było takie, żeby, nie wchodząc w zbytni banał, przybliżyć większej grupie osób poglądy Chomskiego na naukę i lingwistykę. Gondry zachowuje się w tym wywiadzie jak dziecko, które wie niewiele, ale nie wstydzi się pytać. I to się sprawdza.

A na koniec Rozważania o przemocy, film rewolucyjny, na podstawie rewolucyjnej książki "Wyklęty lud ziemi" Fanona. Na film składają się wyłącznie materiały archiwalne, 9 epizodów ukazujących stosunek Białego do Czarnego, hańbę i brutalność kolonializmu. Z tezą silną: na przemoc należy odpowiadać przemocą. Wbrew pozorom film wciąż aktualny, bo przecież rasizm i kolonializm wcale się nie skończyły, przybrały jedynie bardziej subtelne formy.

@tangerine: Nie mam nic przeciwko temu, żeby "Był sobie las" wygrał w głosowaniu publiczności. To jest kino familijne, dla masowej publiczności, nie bulwersuje mnie że się podoba. Załamałbym się tylko wtedy, gdyby dostał nagrodę jury.
I do not care to belong to a club that accepts people like me as members.

Avatar użytkownika
Grzes
 
Posty: 1754
Na forum od:
28 mar 09, 0:13

Post 14 maja 14, 12:21

A wiesz, czy ktoś z twoich znajomych dotrwał do rozmowy z Chomskim? Bo ja przyznam, że po 20 minutach bezowocnych prób połączenia się z nim przez Skype'a dałem sobie spokój i poszedłem do domu.

Avatar użytkownika
Grzes
 
Posty: 1754
Na forum od:
28 mar 09, 0:13

Post 14 maja 14, 20:51

To ja teraz sobie trochę pomarudzę. Wybrałem się dziś na dwa seanse w ramach Planete+ DFF, ale w zamian dostałem klasyczny DCF. Oczywiście cała wrocławska edycja odbywa się w DCF-ie, ale nie o to mi chodzi. Chodzi o to, że przez te poprzednie dwa lata oraz, jak dotąd, w tym roku pokazy festiwalowe, na których byłem, obywały się bez jakichś istotnych wpadek. Dziś natomiast na obu było coś nie tak. Najpierw na Wzdłuż rurociągu mieliśmy projekcję "telewizyjną", tzn. film w formacie 2.35:1 pokazany w 1.85:1 z czarnymi pasami na górze i dole (na najmniejszym z ekranów w DCF-ie). Na szczęście siedziałem w pierwszym rzędzie, więc dało się to przeżyć. Na bławutowych Nienormalnych było niestety dużo gorzej: projekcja w jakości dvd, z nieprawidłowymi proporcjami obrazu (był rozciągnięty w poziomie), na dodatek drugi film w ramach seansu, którym miał być Paweł, przemienił się cudownie w Kostkę cukru (nie muszę dodawać, że też w jakości dvd i w nieprawidłowym aspect ratio). Ale czego ja się spodziewałem? Filmu z taśmy? W sumie bardzo głupio z mojej strony, że raz chciałem obejrzeć coś z polskiej klasyki dokumentalnej w kinie.

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 14 maja 14, 23:01

Grzes napisał(a):Najpierw na Wzdłuż rurociągu mieliśmy projekcję "telewizyjną", tzn. film w formacie 2.35:1 pokazany w 1.85:1 z czarnymi pasami na górze i dole (na najmniejszym z ekranów w DCF-ie). Na szczęście siedziałem w pierwszym rzędzie, więc dało się to przeżyć.


Współczuję, ja widziałem ten film w najlepszej sali Kinoteki (nr 7) i... jego największą siłą są zdjęcia... Dla mnie ten film był objawieniem właśnie z tego powodu... Szkoda, że ludzie kierujący instytucjami kultury nie rozumieją co jest sensem sztuki... Czy czarno-biała reprodukcja obrazów Moneta cokolwiek mówi o jego sztuce ?

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 14 maja 14, 23:38

Ja dzisiaj też miałem udany połów:

Na początek film "Katedry sztuki" (Berlin, St. Petersburg, Haden). Dawniej puszczano 4 godzinny filmy na Planete Doc Film Festival. Szkoda, że nie zdecydowano się dzisiaj. I zaskoczenie, będę tego filmu bronił po uważam za bardzo ciekawy. Nawet jakby pominąć 3D to otrzymujemy bardzo ciekawy wizualnie i poznawczo film. A że 3D moim zdaniem sprawdza się cudownie w dokumentach o architekturze, pewnie mniej w przypadku płaskiego malarstwa) to ja wyszedłem bardzo zadowolony. Oczywiście to o czym pisze doktor czyli styl komentarza z offu mógłby być inny, ale można i tę konwencję przyjąć. Szczególnie męczące to były w przypadku środkowej części (biblioteka w St, Petersburgu) ale muzyka oraz zdjęcia (Thaler w przypadku cz. II i III) na prawdę znakomite.

Najlepszy filmem dzisiejszym, a może i w ogóle dotychczas był szwajcarski film "Trzy listy z Chin". Na pewno jak dotychczas najdojrzalszy pod każdym względem film, co wynika zarówno z osobowości, wykształcenia i charyzmy reżysera. Nie ma co ukrywać mamy do czynienia z bardzo zdolnym i poważnym człowiekiem, który widzi w zawodzie dokumentalisty powołanie, a nie biznes. Może to być w przyszłości ważna osobowość. Jest z wykształcenia antropologiem społecznym i to okazuje się być cenną perspektywą, opartą na głęboko humanistycznym spojrzeniu na świat. Dość powiedzieć, że film miał być pierwotnie inny temat, ale podczas rozmów w trakcie dokumentacji reżyser postanowił jednak pójść za dylematami bohaterów. Film składa się z trzech opowieści o trzech różnych miejscach i trzech różnych problemach społecznych. Bohaterami są kolejno mieszkańcy wyludnionej wioski (z przyczyn suszy), którym pozostało uprawiać koper oraz rodzina ich syna pracującego w przemyśle wydobywczym 600 km dalej, mieszkańcy wioski o mrocznej przeszłości związanej z rewolucją kulturalną oraz rodzina rybacka mieszkająca na rzece w dużym mieście przemysłowym) Ich problemy i wyzwania przed którymi stają młodzi ich członkowie wydają się egzemplifikować społeczne procesy zachodzące w Chinach, które poddawane są dynamicznej industrializacji. Ale najważniejsze co się udało zachować reżyserowi to indywidualizm tych osób. Ich osobowości są nośnikami tych egzemplifikacji, oni są w pełni autonomicznymi osobowościami i to jest w tym filmie najwspanialsze. Dylematy przed jakimi stają młode osoby w sytuacji obecnych Chin (industrializacja) wcale nie są odległe od tych jakie zachodzą w państwach Europy Środkowej - może w Europie Zach. to już jest przeszłość) stąd bardzo łatwo się utożsamiać emocjonalnie z bohaterami. Podczas rozmowy reżyser opowiadał niezwykle ciekawe rzeczy, które jeszcze dodatkowo wzbogaciły obraz historii. Jestem pod dużym wrażaniem tego filmu. Może nie mierzącego się z wielkimi wyzwaniami ale szczerego i uczciwego wobec bohaterów, a to w dokumencie na prawdę dużo.

Avatar użytkownika
doktor pueblo
 
Posty: 952
Na forum od:
21 lip 08, 14:29

Post 15 maja 14, 9:52

Ja nie oceniam Świątyń kultury bardzo nisko, uważam że 3D się sprawdziło, budynki ciekawe itp., tylko po prostu podobałoby mi się dużo bardziej gdyby całkowicie wyciąć narrację. Bez komentarza to byłby naprawdę piękny film.
I do not care to belong to a club that accepts people like me as members.

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 16 maja 14, 0:54

Czy wciąż oglądacie filmy ? U mnie z jednej strony zacząłem się bardziej wciągać, ale jednocześnie (czyli z drugiej strony) zaczynam odczuwać powoli nasycenie, co generuje wątpliwości.

Ale dzisiejszy zestaw filmów, w porównaniu do wcześniejszych dni na pewno wypad interesująco:
"Cierń w sercu" - celuloidowy film M. Gondry'ego opowiadający o matce reżysera - nauczycielce, która uczyła w różnych małych szkołach na francuskiej prowincji; bardzo subtelny film, koncentrujący się na bardzo zwykłym życiu bohaterki, odnajdujący swój urok w klimacie francuskiej prowincji. Intencją reżysera nie było szukanie i jątrzenie rodzinnych traum, dlatego jest raczej zaproszeniem do sąsiedzkiej wizyty domowej niż do udziału w rodzinnej terapii. Pozostawia dużo niedopowiedzeń, ale ogląda się przyjemnie. Bardziej pewnie dla ludzi, którzy coś tam w życiu przeżyli.
"Bezsenność w Nowym Jorku" jest filmem dziwnym, bo wchodzi się w niego powoli, potem wciąga bardzo w części środkowej, ale przeciągnięta i niespuentowana cześć końcowa bardziej irytuje niż wprowadza coś nowego. Film opowiada o badaniach prowadzonych przez psycholożkę z NY dotyczących chemii mózgu w związku z miłością i porzuceniem. Reżyser przedstawia zaś dwoje osób uczestniczących w programie badawczym dot. analizy stanu mózgów osób porzuconych i nie mogących się pogodzić z rozstaniem. Na pewno dobrze reżyser dobrał swoich bohaterów, z którymi można się utożsamiać, gdyż wydają się być bardzo zwykli w tym jakimi emocjami żyją itd. a przy tym są bardzo otwarci. Zachowanie i stany tych bohaterów reżyser zestawia z naukowym wywodem psycholożki, dzięki czemu jesteśmy w stanie spojrzeć na ich sytuację z innej strony. I ta część filmy wydała mi się najciekawsza, ale w sumie na pewno film, który można obejrzeć i polecić szerszemu gronu znajomych, w przeciwieństwie pewnie do kolejnego.
"Atlas" - jest to film najbardziej zaskakujący na tym festiwalu, słusznie ktoś zauważył, że mógłby (a nawet powinien zostać) pokazany na Nowych Horyzontach. Film jest hipnotyczny, w warstwie wizualnej mamy bardzo wysokiej próby ruchome zdjęcia (w tym nagich kobiet, nawet stosunków - ale fotografowanych w manierze artystycznej, dzięki czemu nie odwołują się do estetyki pornografii), zaś w warstwie słownej - bardzo gęste od emocji wypowiedzi prostytutek - uzależnionych od narkotyków pochodzących z całego świata. Nierzadko poetyckie zwierzenia tych kobiet przenoszą nas do stanów w których nie chcielibyśmy przebywać, i z których wydaje się nie być wyjścia: innymi słowy nad przepaść samozatracenia. W dwóch miejscach reżyser trochę chyba nie potrzebnie wstawił do filmu zdjęcia martwych bądź zarzynanych zwierząt, ale nie może to wpływać chyba na ogólną ocenę filmu, a jest to dzieło, które obroniłoby by się pewnie i w MoMA i Tate gdyby pokazywano tam filmy. I na koniec myślę, że jest bardzo ważną polemiką w stosunku do filmu Glawoggera 'Chwała dziwkom".
"Ucieczka z Nowego Jorku" - ostatni dzisiaj film, zakończony dodatkowo spotkaniem z reżyserem dzięki czemu seans zakończył się ok. północy. Film będzie najprawdopodobniej w dystrybucji (tak zapowiada Against Gravity, napisy zostały już wytłoczone) i na pewno należy go zobaczyć. Opowieść jest bowiem bardzo oryginalna: Amerykanin - znajomy Jima Jarmuscha, antropolog i muzykolog z wykształcenia wyrusza do Afryki w poszukiwaniu muzyki Pigmejów usłyszanej w radiu i ostatecznie osiada na stałe w lesie tropikalnym gdzieś w Republice Środkowo Afrykańskiej, mieszkając tam 20 lat żeni się z miejscową Pigmejką i ma dziecko (chłopca, któremu pokazuje Nowy Jork). Film jest portretem tego bardzo enigmatycznego człowieka, który nagrał dla świata tysiące godzin nagrań muzyki Pigmejów, biegle posługuje się miejscowym językiem. Bohater wydaje się lepiej czuć w lesie tropikalnym niż w Nowym Jorku, który wydaje się dla niego obcy i niezrozumiały. Do końca nie wiemy co skłoniło bohatera do tak radykalnej zmiany życia, jego stosunek do świata nie odbiegał od opinii innych młodych ludzi z tamtego okresu (np. Jima Jarmuscha). Jako widzowie łatwo nam się identyfikować z tym co mówi, ale kto zdecydowałby się na tak odważne posunięcie by zamieszkać w wilgotnej, ciemniej i pełnej dźwięków dżungli. Jest w tym filmie pęknięcie, które mnie bardzo nurtuje - bohater pokazany został jako typowy Don Kichot, jego postawy zdaje się nawet nie rozumieć jego syn (epizod w Nowym Jorku), zaś spotkani w drodze do USA mieszkańcy RŚA radzą mu żeby syna posłał do szkoły w Nowym Jorku;. Wydaje się że jeśli zrobił tak wiele dla świata ratując kulturę Pigmejów (która obecnie jest coraz bardziej zagrożona), to powinien otrzymywać wsparcie finansowe za swoją misję np. w ramach grantów badawczych, a jednak wydaje się że został tam pozostawiony sam sobie, a na dodatek inny próbują go wykorzystywać (np. WFF).

Avatar użytkownika
doktor pueblo
 
Posty: 952
Na forum od:
21 lip 08, 14:29

Post 16 maja 14, 10:11

Oglądamy, oglądamy... Olśnień na miarę ubiegłego roku jakoś nie ma, ale filmy są dobre, więc nie narzekam.

Wzdłuż rurociągu podobał mi się i wcale nie uważam, żeby jego najmocniejszą stroną były zdjęcia (choć to może dlatego, że oglądaliśmy z Grzesiem w nie najlepszych warunkach). Podobał mi się, bo był świetny, prawdziwy w tych uchwyconych detalach. Kapitalny epizod z wagonem kościelnym, cudne wnętrza cygańskich domów (selfie z Jezusem ;)), świetna scenka z parady (bodajże na Ukrainie). Cała ta część "dzika" interesująca, rzeczywiście nudniejsza część cywilizowana, czyli Niemcy i Czechy (wyraźnie czescy producenci postanowili wykazać, że Czechy to Zachód, a Polska i Słowacja to Wschód). W ogóle to Polacy powinni się cieszyć, że miejsca, z których pochodzą zdjęcia, nie są podpisane, bo nie mamy powodów do dumy: Polska to zasyfiony warsztat kowalski, tanie wino, modlące się babiny i mnóstwo przekleństw. Ale cóż, to również część prawdy...

Zielony książę to niesamowita i dwuznaczna moralnie historia pozyskania przez Shin Bet agenta w samym centrum struktur Hamasu. Z filmowego punktu widzenia nic ciekawego, głównie gadające głowy (i to tylko dwie) plus trochę materiałów archiwalnych. Ale z poznawczego rzecz warta uwagi, choćby ze względu na możność wglądu w kulisy działania izraelskich służb wywiadowczych.

I przypomniało mi się jeszcze, że nie wspominałem nic o Mierze wszechrzeczy, czyli filmie otwarcia. Problem w tym, że to film właściwie nie do obejrzenia poza festiwalem, bo istotą tego "live documentary" (etykieta mimo wszystko trochę na wyrost) jest to, że reżyser prowadzi w nim narrację na żywo i na żywo grana jest muzyka. Film dotyczy kwestii rekordów Guinessa, ale na szczęście nie tych absurdalnych, w rodzaju "człowiek, który najdłużej stał na jednej nodze", czy "człowiek, który splunął najdalej, stojąc na głowie" ale raczej takich, które wyznaczają jakąś miarę ludzkości: najstarszy człowiek, najwyższy człowiek itp. Film oceniam jako niezły (reżyser wychodzi poza sensację, zadaje jakieś poważniejsze pytania, choć można mieć wątpliwości, czy dochodzi do jakichkolwiek odkrywczych wniosków), a z całą otoczką nawet jako niezły plus.
I do not care to belong to a club that accepts people like me as members.

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 16 maja 14, 10:27

doktor pueblo napisał(a): W ogóle to Polacy powinni się cieszyć, że miejsca, z których pochodzą zdjęcia, nie są podpisane, bo nie mamy powodów do dumy: Polska to zasyfiony warsztat kowalski, tanie wino, modlące się babiny i mnóstwo przekleństw. Ale cóż, to również część prawdy...


Były wiatraki jako powiew nowoczesności. Wykaz miejsc jest chyba na końcu filmu. Film Został wyprodukowany przez Rosjan (Ministerstwo Kultury sic !), Czechów i Rosjan. Jak się nie dołożyliśmy to tez pewnie nie mieliśmy takiego wpływu jak inni na kształt dzieła. Najgorsze jednak, że gdy w polskiej części musiałem czytać angielskie napisy co jest typowe dla polskich filmów dokumentalnych gdzie niewiele słychać.

Avatar użytkownika
doktor pueblo
 
Posty: 952
Na forum od:
21 lip 08, 14:29

Post 16 maja 14, 10:41

tangerine napisał(a):Najgorsze jednak, że gdy w polskiej części musiałem czytać angielskie napisy co jest typowe dla polskich filmów dokumentalnych gdzie niewiele słychać.

Ja też czytałem napisy :) Ale to chyba nie wina sprzętu nagrywającego dźwięk, tylko jakości języka bohaterów :)
I do not care to belong to a club that accepts people like me as members.

Avatar użytkownika
Grzes
 
Posty: 1754
Na forum od:
28 mar 09, 0:13

Post 16 maja 14, 11:16

I ja oglądam, ale po dobrym dla mnie początku festiwalu teraz całość siadła, i nie mam takiej ochoty pisać.

Najlepszym filmem, jaki widziałem od środy, było Wzdłuż rurociągu, choć, mimo wszystko, nie było to wielkie odkrycie nawet w porównaniu z najlepszymi filmami tegorocznej edycji (inna sprawa, że i warunki oglądania były nie najlepsze, i ja byłem zmęczony i niewyspany). W sumie zgadzam się z doktorem, że zdjęcia, choć dobre, nie były największym atutem filmu, ale też trochę z tangerinem, że film miał wyraźnie mieć jakiś głębszy, uogólniający, zamysł, który został gdzieś trochę zgubiony w natłoku komicznych scenek z życia ludzi. Prawda, że są one kapitalnie uchwycone, ale też mój zarzut jest trochę na zasadzie "lepsze jest wrogiem dobrego" - trudno pogodzić czeską komedię o życiu na peryferiach Europy z głębszym namysłem nad wpływem zamożności na sposób życia i myślenia o świecie. Bo wydaje mi się, że to o tym przede wszystkim miało być - o Rosji, która żyje z gazu, ale na życie zwykłych ludzi nie ma to wpływu prawie żadnego - żyją w marazmie, biedzie (jest taka scena po weselu, w której ktoś starannie zbiera całe pozostawione jedzenie, którą można skontrastować z jedną z ostatnich scen w Kolonii, z zamiataniem burdelu po ulicznej zabawie - tam nic nie może się zmarnować, tu nikt o to nie dba), pijaństwie. Niektórzy uciekają w religię, większość w rojenia o imperialnej potędze (nie przypadkiem największym wrogiem jawi się bohaterom Gorbaczow, który takie piękne imperium rozwalił). Polska w tym wszystkim to takie przedmurze Wschodu - z pijaństwem, syfem, rozmodlonymi babuszkami, ale też z farmami wiatrowymi (rzecz charakterystyczna - obsługiwanymi przez jakichś "obcych" w białych kombinezonach), Czechy, jako forpoczta Zachodu, z ludźmi niezamożnymi, ale odrzucającymi różne bajki ku pokrzepieniu serc.

Dwa kolejne filmy tworzyły swoisty set rewolucyjny. Pierwszy - Rewolucja non stop - to (sfilmowane na szerokim ekranie, ale bez jakichś fajerwerków zdjęciowych) kompendium wiedzy o współczesnych ruchach non-violence. Opowiedziane jest to solidnie, ma też pewną wartość poznawczą. Problem w tym, że to kolejny film zrobiony przez entuzjastę tego, o czym opowiada. Stąd, bez jakiegokolwiek autorskiego komentarza, bez selekcji, pojawiają się tam "skatalogowane" rozwiązania genialne w swojej prostocie (jak wykupywanie przez ruch Occupy na rynku wtórnym (za małe pieniądze) pakietów długów po to, żeby je ludziom umorzyć, a następnie ewentualnie poprosić ich o niewielkie wsparcie w celu wykupienia kolejnych) oraz zupełnie absurdalne (jak propozycja, żeby w proteście przeciw działaniom bankierów każdy odmówił spłacenia raty długu - wyłącznie chyba po to, żeby kolejne banki doprowadzić do upadłości, i pogrążyć ich bogu ducha winnych klientów; ruch, którego przedstawicielka o tym mówi, ma zresztą swój manifest, który sprowadza się do tego, że ludzie mają prawo do życia w komforcie, jakiego doświadcza może z 5% ludzi na świecie, a wszystko to ma im zapewnić władza (może trochę przesadzam, ale tak to odebrałem)). Pojawiają się aktywiści pragmatyczni i metodyczni, omawiający to, jak sprawić, żeby nasze działania były skuteczne oraz jak nie dać się sprowokować władzy, a zaraz potem tacy, którzy we wszystkim idą na żywioł, w ogóle nie przewidując konsekwencji.

Drugim filmem "rewolucyjnym" była #chicagogirl. Fejsbukowa rewolucja. Jak pisał tangerine - film dobrze zrobiony, sprawnie opowiedziany, ale bardzo klasyczny formalnie. Mimo wszystko byłem w miarę zadowolony, bo, według mnie, jednak wiele mówi o sposobie i zakresie wpływu technologii (które mnie z zawodowych powodów interesują) na współczesne rewolucje. Także o tym, w jaki sposób reżim syryjski uchronił się przed losem dyktatorów z Afryki północnej, jak potrafił ograniczyć to ich znaczenie. A puentę do tego filmu pisze życie - Zachód odwraca się od Syrii, mimo udokumentowanych na wiele sposobów aktów terroru - wobec strachu przez postępującą islamizacją nowe technologie nic poradzić nie mogą.

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 16 maja 14, 23:19

Grzes napisał(a):I ja oglądam, ale po dobrym dla mnie początku festiwalu teraz całość siadła, i nie mam takiej ochoty pisać.

Mimo wszystko byłem w miarę zadowolony, bo, według mnie, jednak wiele mówi o sposobie i zakresie wpływu technologii (które mnie z zawodowych powodów interesują) na współczesne rewolucje.


Niby siadła, ale jednak z tych trzech opisów wyłania się obraz trzech ciekawych, wartościowych filmów. Jednego z nich nie widziałem, ale skutecznie mnie przekonałeś żeby na niego się wybrać.

Co do filmu o Syrii. Moim zdaniem on pokazuje zjawisko określane terminem "dziennikarstwo obywatelskie" i to pokazuje to z bardzo bliska. Widzimy laptopy i kamery na froncie wojny domowej - to są obrazy, których nawet w filmach sci-fi wiele nie znajdziemy. Bardziej więc chodziło mi o to, że media społecznościowe nie odgrywają tutaj tak kluczowej roli są przekaźnikiem między dziennikarstwem obywatelskim i nadawcami telewizyjnymi, którzy wciąż mają największy wpływ na kształtowanie wiedzy społecznej. I to jest bardzo ciekawe.

Dzisiaj widziałem kolejny film rewolucyjny: "Sztuka i rewolucja" opowiadający o rewolucjach w Egipcie przez pryzmat nieformalnych ruchów artystycznych. Co wyszło niezmiernie ciekawie ponieważ kiedy po upadku Mubaraka władzę przejmują islamiści artyści protestują dalej (murale, wystąpienia muzyczne, koncerty) ale już z mniejszym wsparciem społeczeństwa, potem gdy znowu wojskowi przeganiają islamistów nie zmienia się dalej nic - przynajmniej, a może właśnie - szczególnie dla artystów tj. z perspektywy wolności słowa. Udało się w tym filmie pokazać szaleństwo i jednocześnie impas rewolucyjny, gdyż zwycięskie rewolucje nie są w stanie ustanowić stabilnego systemu. W sensie artystycznym świetną metaforą jest mural, który jest za każdym razem zamalowywany nowym przekazem (nowym graffiti) albo też niszczony przez zwolenników wygrywających opcji społeczno-politycznych. Konstatacja jest taka: że rewolucja jako narzędzie okazało się pustym rozwiązaniem. Egipcjanie są coraz lepsi w obalaniu nowych rządów, ale nie prowadzi to do budowy nowego społeczeństwa. Czyżby problemem był brak elit intelektualnych. Sami zaś artyści też często w walce o wolność słowa nie przebierają w środkach (np. koszulka z wizerunkiem diabła z napisem God is busy. How can I help you) co wywołuje ostre reakcje tłumów. Jak na temat, który wydawało mi się, że mnie nie zainteresuje (wszyscy chyba już mamy dość filmów o arabskich rewolucjach) udał się nawet ciekawy film. Żadna rewelacja, ale jednak oglądać można było z zaciekawieniem.

Nieoczekiwanie film ten dobrze się dopełnił z filmem o Chinach: "Podejrzany Ai WeiWei". Mottem filmu o chińskim artyście był cytat z Pabla Picassa mówiący o tym, że sztuka to potężne narzędzie walki. Bohaterowie obu filmów mówią też podobne credo: życie bez wolności, w strachu nie ma sensu i dlatego warto nawet życiem ryzykować żeby te wartości odzyskać. Film jest portretem Ai WeiWei, skupiając się na aktualnym momencie jego życia, kiedy zostaje najpierw porwany, potem internowany a potem oskarżony o oszustwa podatkowe. Ai WeiWei mimo, że ma zakaz udzielania wywiadów bardzo szybko go łamie, nie potrafiąc żyć bez ekspresji samego siebie - w tym jego i zdaniem manifestuje się wolność człowieka. A więc podobnie jak artyści Egipscy. Film nieco odsłania osobowość artysty (człowieka niezłomnego, niezależnego a przy tym impulsywnego i emocjonalnego), trochę mniej dowiadujemy się o jego dokonaniach i planach artystycznych. Jest to więc przede wszystkim portret charyzmatycznego człowieka, który podejmuje grę z systemem próbując wykazać luki w jego ideologii - np. uruchamiając w internecie transmisję na żywo ze swojego domu, "żeby ułatwić służbom śledzenie go", co oczywiście im się nie podoba.

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 17 maja 14, 1:57

Jeszcze dwa filmy dzisiaj widziałem:

"Brakujące zdjęcie" - to oczywiście jeden z najlepszych filmów tegorocznej edycji (zasłużenie nagrodzony w Cannes oraz nominowany do Oscara). Z jednej strony jest bardzo mocnym i wstrząsającym świadectwem komunistycznego totalitaryzmu; rozmiaru szaleństwa, skali terroru oraz cierpienia jakich doznali mieszkańcy Kambodży. A działo się to wszystko stosunkowo niedawno, w latach 70. kiedy (nie mogłem o tym przestać myśleć) w Europie panowała prosperity, słuchaliśmy Pink Floyd, tymczasem w Kambodży przeprowadzony został jakiś obłąkany eksperyment. Jedyny mankament tego filmu to że nie wyjaśnia, jak do tego wszystkiego doszło, musimy tę wiedzę nadrobić sami. Z drugiej strony ten film jest refleksją na temat znaczenia obrazu dla zbiorowej pamięci. Czy w dzisiejszych czasach, kiedy otaczają nas zewsząd ekrany, oglądamy na żywo transmisje z katastrof i wojen, myślimy obrazami zapożyczonymi z mediów, jesteśmy w stanie uwierzyć jeszcze pamięci ludzi którzy przeżyli coś tak niewyobrażalnie nieludzkiego, czy może potrzebujemy na wszystko zapisów audiowizualnych? Nie przypadkowo reżim Czerwonych Khmerów cenzurował wszystko co wykraczało poza przekaz propagandowy - narrację na temat świetności życia w Kampuczy. Zbrodnia dokonana na operatorze, który odważył się nagrać obrazy ocenione przez ideologów za niebezpieczne, przypomniała mi dwóch Syryjczyków zastrzelonych przez snajperów podczas dokumentowania wojny domowej w Homs. Oni walczyli o ocalenie pamięci. Zostali pochowani jak bohaterowie. Film "Brakujące zdjęcie" sięga po inny sposób by ocalić pamięć o kambodżańskiej tragedii - stwarza obrazy symbolicznie, zapadające w pamięć równie silnie, a może nawet bardziej niż fotografie. Artysta staje się strażnikiem prawdy, sztuka staje się narzędziem zbiorowej pamięci, jak u Miłosza "Poeta pamięta/Możesz go zabić - narodzi się nowy/Spisane będą czyny i rozmowy".

"Kraina szczęścia" (aka "Szczęście) - bardzo subtelny obraz zmian kulturowych w Bhutanie, z płynnie prowadzoną narracją (ogląda się to niczym fabułę) oraz efektownymi zdjęciami. A że jest tam co fotografować, to i ogląda się te obrazy z dużą przyjemnością. Pomimo szerokim planów jest to jednocześnie film bardzo kameralny, skoncentrowany na małych sprawach, co dodatkowo daje filmowi świeżości. Może nie jest to film odkrywczy, ale warsztat moim zdaniem pierwszorzędny.

O filmie "Czy Noam Chomsky jest wysoki czy szczęśliwy" tylko wspomnę, bo nie jestem przekonany do tego filmu, mimo że strona wizualna jest ciekawa (animacje Gondry'ego przypominają mi nieco w konwencji rysunki Johna Lennona) jednak sama rozmowa okazała się bardzo chaotyczna, z wieloma dygresjami itd. Nie do końca udało się chyba wskazać najważniejsze elementy teorii Chomsky'ego.

Avatar użytkownika
Grzes
 
Posty: 1754
Na forum od:
28 mar 09, 0:13

Post 17 maja 14, 8:55

To ja też jeszcze dwa filmy widziałem (na tym zresztą koniec):

Po pierwsze film o Ai Weiweiu (który oglądałem już parę dni temu, ale o nim nie wspominałem). Podobała mi się jego strona realizacyjna - to chodzenie z kamerą krok w krok za bohaterem, ale pozbawione "efektu trzęsącej się ręki", z dużą liczbą zbliżeń - całość wyglądała całkiem przyjemnie dla oka, co rzadko się w tego typu obrazach zdarza. Treściowo film, choć rzeczywiście przybliża to, jaką osobą jest Ai Weiwei oraz pokazuje jak, metodami paraartystycznymi, walczy z władzami, wydał mi się zaskakująco ubogi. Niewiele z niego wyniosłem poza refleksją, że w przypadku współczesnej sztuki zaangażowanej sztuką może stać się wszystko - istotny jest jedynie kontekst (ta popielniczka z petami ludzi z bezpieki obserwujących artystę wysłana na jakąś wystawę).

Z kolei Sól tej ziemi podobała mi się zdecydowanie bardziej niż tangerinowi (w sumie jestem zadowolony, że to był dla mnie film zamknięcia festiwalu), choć podzielam jego zdanie, że autorka zatrzymała się w pół drogi między dokumentem etnograficznym a czystą obserwacją. Nie zgadzam się natomiast, że dobrze by mu zrobiło skrócenie oraz dodanie scen z wioski, w której bohaterowie mieszkają w okresie monsunów - to byłoby pójście właśnie w tę stronę etnograficzną, które uczyniłoby moim zdaniem ten film mniej interesującym niż jest. Raczej oczekiwałbym dalszego ograniczenia dialogu, bez zmniejszania metrażu. To zresztą byłoby w zgodzie z zamysłem filmu, który był wyraźnie określony mottem z Mitu Syzyfa Camusa - to miał być film o pracy niewdzięcznej, czasochłonnej, niespecjalnie opłacalnej, której sam fakt wykonywania jest przejawem heroizmu. W takiej formie, jaka jest, udało się to całkiem dobrze (nawet jeśli mogło być lepiej).

Na koniec, skoro to dla mnie już ostatnie filmy festiwalu, pokuszę się o krótkie podsumowanie. Przeciętnie w tym roku było gorzej niż w poprzednim, choć może to wina moich nietrafionych wyborów, a może tego, że część rzeczy najbardziej interesujących nie trafiła do Wrocławia (o kilku już wspominałem, nie było też, bardzo chwalonych przez tangerina, Trzech listów z Chin). Pod względem informacyjnym nie było źle - dowiedziałem się tego i owego. Natomiast pod względem artystycznym tylko nieliczne filmy wyróżniały się jakoś istotnie (na plus oczywiście). Tym, który uważam za zdecydowanie najlepszy, jest, wspomniane przed chwilą przez tangerina, Brakujące zdjęcie. Zgadzam się, że po filmie o Syrii (który oglądałem po dziele Panha) jakoś wyraźniej wybrzmiewają te wątki dotyczące działań Czerwonych Khmerów nakierowanych na zniszczenie obrazów dokumentujących prawdę o życiu w Kampuczy, jakby władza nad obrazem oznaczała władzę nad ludźmi (z filmu syryjskiego wiemy, że tak jest, ale nie do końca).

Avatar użytkownika
Grzes
 
Posty: 1754
Na forum od:
28 mar 09, 0:13

Post 17 maja 14, 20:23

doktor pueblo napisał(a):@tangerine: Nie mam nic przeciwko temu, żeby "Był sobie las" wygrał w głosowaniu publiczności. To jest kino familijne, dla masowej publiczności, nie bulwersuje mnie że się podoba. Załamałbym się tylko wtedy, gdyby dostał nagrodę jury.

Nie masz powodów do załamania - dostał tylko nagrodę publiczności, żadnych innych (chociażby wyróżnień). Z kronikarskiego obowiązku dodam, że główną nagrodę (Nagrodę Millenium) otrzymał film Jesteśmy waszymi przyjaciółmi. Brałem pod uwagę pójście na ten film, ale w końcu nie poszedłem - może nagroda sprawi, że Against Gravity dorzuci ten film do swojej oferty dystrybucyjnej?

tangerine
 
Posty: 1725
Na forum od:
13 lip 07, 5:38

Post 18 maja 14, 2:46

Gdybym ja miał przyznawać nagrody to z zestawu filmów nominowanych do Nagrody Millenium wybrałbym "Brakujące zdjęcie", w konkursie Canon Cinematography Award wskazałbym zdecydowanie "Atlas" chociaż nie widziałem "Pożegnania z Hollywood". Nagroda Amnesty to też "Brakujące zdjęcie". W innych kategoriach się nie wypowiadam.

Średnia ocena z wszystkich obejrzanych przeze mnie filmów na tegorocznym festiwalu wyszła mi niewiele ponad 3,5 (skala 1-6) i taki pewnie był ten festiwal.

Z dzisiejszych najwyżej oceniłem "Moją miłość zostawiłem nad morzem" (4) oraz "Rewolucja non-stop" (4). Pierwszy opowiada o Palestynie, ale nie jest to film polityczny, ale taki rodzaj dokumentu osobistego, zapatrzonego w zwykłe życie; reżyserka wyrusza w poszukiwaniu normalności, która w tych konkretnych warunkach staje się istotną wartością. Świetnie to opowiadane, niespiesznie, ale ze świadomością formy. Zdecydowanie najlepszy film dzisiaj na festiwalu, szkoda, że organizatorzy pokpili sprawę z polskimi napisami, trochę ta poezja arabska w języku angielskim wchodzić nie chciała. Kolejne filmy tej artystki na pewno będę chciał zobaczyć.
O drugim filmie dużo pisał Grzes, ja tylko powiem, że oglądało się go znakomicie (nie wiadomo kiedy mijają te prawie 2 godziny) jednak niektóre wykłady teoretyczne na temat sztuki protestu wydały mi się nadużyciem. Siłą tego filmu jest jednak stworzenie ogólnego obrazu nastrojów aktywistycznych (różnic, podobieństw itp.), chociaż nie pada w tym filmie chyba kluczowa teza, że owo nasilenie ruchów protestacyjnych związane jest z rozwojem technologii cyfrowych które przyspieszają komunikację i ułatwiają transfer informacji.
Trochę słabiej oceniam film "Góra Cerro Torre" (3,75), bo oprócz znakomitych zdjęć góry i okolic, a także subtelnie pokazanej atmosfery obozowej (ciekawe osobowości) autorzy niestety postawili na atrakcyjność narracji (czyt. dotarcia na większej liczby publiczności) zamiast na jakość artystyczną. Ale nie mogłem się powstrzymać przed skonfrontowaniem tego filmu z legendarnym dziełem Wernera Herzoga "Krzyk kamienia". Wizja Herzoga jest jednak tak sugestywna, że szkoda iż nie poproszono go żeby był autorem tego dokumentu. Herzoga przywoływałem w pamięci już na wcześniejszym filmie, bo nie mogłem się pogodzić, że autorka tak niewiele z tematu wycisnęła. Herzog by tam zrobił arcydzieło. Mowa o polskim filmie "Badjao" (3) który mnie bardzo zawiódł, a że byłem na rozmowie z reżyserką i producentką to mogę bez wątpienia powiedzieć, że był tam temat na znakomity film, ale po pierwsze autorzy mieli duże ograniczenia finansowe, a po drugie - chyba nie wyczuli potencjału historii. W ich podejściu otrzymujemy kolejną opowieść o zanikaniu pierwotnych kultur opowiedzianą kameralnie z perspektywy obserwowania wybranego bohatera. W warsztacie jest to bardzo zbliżone do "Krainy szczęścia" (Bhutan) czy "Soli tej ziemi" (Sudan), tylko że tutaj dzieje się to w społeczności nomadycznych, pozbawionych państwowości podwodnych poławiaczy ryb, zaś uwaga koncentruje się na relacji młodego chłopca i jego wuja. Ach, gdyby reżyserka była wstanie zrobić film o tym o czym opowiadała po seansie (o kulturze społeczności badjao, o ich problemach z bezpaństwowością, o ich magicznym postrzeganiu świata, o wykorzystywaniu i wypieraniu przez inne kultury) to byłby to niezwykle ciekawy film. Ale nie każdy jest Herzogiem.

Następna strona

Powrót do O innych festiwalach i przeglądach filmowych