karnetowiczom w Krakowie nie było łatwo, w sobotę otrzymaliśmy wiadomość:
W związku z problemami technicznymi u naszego operatora sprzedaży biletów niestety musimy wyłączyć możliwość odbierania biletów zerowych-rezerwacji do karnetów w Centrum Festiwalowym i w kasach kin. Tym samym nie będziemy już kontynuowali rezerwowania dla Państwa miejsc na seansach. Proszę dokonywać samodzielnej rezerwacji w internecie. Przypominamy, że posiadacze karnetów mają wstęp na seanse /z wyjątkiem gali zamknięcia/ również bez rezerwacji na wolne miejsca według kolejności przybycia przed rozpoczęciem seansu. Przepraszamy za niedogodności.
szczęście, że festiwal nie cieszył się aż taką frekwencją, żeby był problem z miejscami. Ale ta samodzielna rezerwacja w internecie była chyba czysto symboliczna, bo wchodziło się na film na podstawie zerowego biletu, a obsługa kin nie dysponowała narzędziami, żeby tę wirtualną rezerwację sprawdzić.
Wytypowaliśmy wczoraj z Querellem filmy, które „coś tam, coś tam”
„Dust” (ja nie widziałam), „Jesienny bal” (Kaurismaki, ale bardzo dobrze się oglądało), „The Land of Scarecrows” (jego hermetyzm nas zaintrygował), ja dodaję „Aqua fria de mar” (film z tajemnicą i co bardzo rzadkie tutaj – bez skojarzeń z innymi, wcześniej już nakręconymi filmami), „35 rhums” i podobała mi się "Hiroszima"
czuję się przetrenowana przez ten festiwal, szukałam różnych sposobów, żeby się do niego dopasować, ale było trudno, trochę mnie to zmęczyło, prześladowało mnie wspomniane wrażenie deja vu, opisy filmów zniechęcały, fabuła na pierwszym planie i to takie „historyjki”, o których szybko się zapomina, czasami irytujące jak „Easier With Practice” czy „Humpday”, albo chłodne jak „Vital Signs”, znowu nie wolne od skojarzeń jak „Shirley Adams” (po projekcji miał z publicznością rozmawiać reżyser, ale się nie pojawił, zapytałabym go przede wszystkim o to, dlaczego unikał pokazywania twarzy głównej bohaterki, dosyć niesamowitej twarzy, przejmującej, dlaczego zamiast tego ciągle za nią chodził jak Mendoza w "Loli" i nie pozwalał nam zajrzeć w nią, spojrzeć jej prosto w oczy przez dłuższą chwilę, jakbyśmy z nią rozmawiali, miałam wrażenie, że ona ciągle unika kamery, że się przed nią chowa, rozumiem, że to była przemyślana strategia, bardzo dla widza niewygodna, to było ciekawe, czuło się, jak nieszczęście tej kobiety jest dla niej upokarzające)
co do Breillat to było dosyć banalne, poczułam, jak bardzo musieli nudzić się arystokraci w XIX wieku we Francji, ta nuda spłynęła z ekranu, mam już dosyć oglądania miotającej się Argento, to znowu takie stereotypowe ujęcie dzikiej kobiecości, „Precious” już bardziej się ze stereotypami mierzy, choć nie jest od nich wolny, to bardzo efektowna opowieść jakich było już wiele
ps. wycieczka z krakowskimi Żydówkami była fantastyczna, polecam