17 maja 18, 11:44
Czuję się trochę wywołany do tablicy przez Doktora, więc też napiszę parę słów o tym, co jak dotąd widziałem na festiwalu. Wśród w sumie 12 filmów brak olśnień, ale jest całkiem sporo takich, które z czystym sumieniem mógłbym polecić.
Czyściciele internetu, czyli film o filipińskich cenzorach mediów społecznościowych, naświetlają problem z wielu stron. Po pierwsze, pytając, w jaki sposób sensownie określić, co jest w takich mediach dozwolone - tak naprawdę wszystko, co jest w sieci umieszczane ma swój kontekst, którego cenzorzy nie znają, często wręcz nie są w stanie zrozumieć, do tego ich własne poglądy (często bardzo konserwatywne), utrudniają bezstronną analizę, na koniec tempo pracy, w związku z ilością materiału do ocenzurowania, musi być zawrotne - w efekcie przepisy muszą być bardzo uproszczone, co kończy się eliminowaniem treści kontrowersyjnych w dobrym sensie tego słowa - prac artystów, drastycznych doniesień obrońców praw człowieka itp. Po drugie, wskazując na to, że biznesowy charakter całego przedsięwzięcia powoduje eliminowanie treści krytycznych wobec władz (facebook czy twitter układają się z różnymi dyktaturami byleby mieć dostęp do "ich" rynków) jednocześnie dając złudne poczucie, że te media nie poddają się politycznym naciskom. Po trzecie wreszcie, mówiąc o skutkach, jakie tego rodzaju praca (oglądanie godzinami pornografii, mordów, samookaleczeń, samobójstw) ma wpływ na zdrowie psychiczne samych cenzorów. Dokument dosyć tradycyjny w formie, ale bogaty w informacje, dobrze przemyślany i poukładany. [3.75/6]
Z filmami Petera Mettlera mam ten problem, że jego złote myśli bardzo często wydają mi się mieszaniną banału i pretensjonalności - na Stając się zwierzęciem szedłem więc z pewnymi obawami. W odróżnieniu od Doktora wyszedłem jednak zadowolony. Przemyślenia o tym, jak związek człowieka z naturą wpłynął na rozwój podstawowych kodów kulturowych, języka, sztuki itp., ostatecznie definiując to, co znaczy bycie człowiekiem oraz o tym, jak, separując się od natury przy pomocy osiągnięć techniki, tracimy człowieczeństwo, wydały mi się spójne i miejscami dosyć oryginalne. Podobało mi się też to, że, w odróżnieniu od wielu innych podobnych filmowych esejów, autorom udało się stworzyć warstwę wizualno-dźwiękową, która sporo dodawała do całości - nie była zestawem mniej lub bardziej przypadkowo dodanych obrazków (zarówno zdjęcia, jak i dźwięk, były zresztą najwyższej próby). Podobało mi się w końcu też to, że autorzy zauważyli paradoks swojej sytuacji - ten, o którym pisze Doktor - że mówią o alienującym efekcie stosowania nowych technologii, sami wykorzystując te technologie. [3.75/6]
Liubow - miłość o rosyjsku, czyli bodaj najlepszy z widzianych przeze mnie filmów, to w zasadzie zapis wywiadów dotyczących miłości właśnie, których Swietłanie Aleksiejewicz udzielali różni Rosjanie. Całość została bardzo harmonijnie poskładana, z momentami śmiechu i wzruszeń, z ładnymi, wyciszonymi, łącznikami pomiędzy kolejnymi wywiadami, w bardzo interesującą mozajkę opowieści i przemyśleń. Przemyśleń przede wszystkim o tym, jak romantyczne wyobrażenia rodem z rosyjskiej literatury z jednej strony, a radzieckie wychowanie stawiające na kolektyw, relegujące prywatne szczęście poza obszar spraw ważnych, wpłynęło na postrzeganie i przeżywanie jednego z najbardziej podstawowych ludzkich doznań. [4/6]
Love is Potatoes (bezsensowny polski tytuł przemilczę) poniekąd jest o tym samym - pisał już o tym Doktor - o tym, jak koła sowieckiej historii (Wielki Głód, wojna, stalinowski terror) wpłynęły na relacje wewnątrz rodzin - w tym wypadku chodzi konkretnie o rodzinę reżyserki filmu, która przyjeżdża z Holandii na rosyjską prowincję, próbując zrozumieć, dlaczego jej matka oraz jej siostry są takie, jakie są. W szczególności - przed czym jej matka z Sojuzu uciekła i przed czym cały czas uciekała w swoim holenderskim życiu. Film ma uroczą intymną atmosferę, jest prosty, ale ładnie poprowadzony narracyjnie, podobały mi się też zdjęcia. Mimo wszystko pozostawia pewien niedosyt - jest zbyt prosty, rodzinne tajemnice skrywają zbyt mało, żeby do końca poruszyć. Powód chyba jest taki, że my - ludzie wschodu zachodu (albo, jak kto woli, zachodu wschodu) - nie jesteśmy wzorcowymi widzami tego filmu - o życiu w stalinowskiej Rosji wiemy zbyt wiele, żeby rewelacje autorki nas w jakikolwiek sposób szokowały. Mimo wszytko, obejrzeć warto. [3.75/6]
Film Eks-szaman można by nazwać paradokumentalną fabułą - taki jest w każdym razie sposób prowadzenia narracji. Opowiada o Indianach Paiter gdzieś z brazylijskiej części dorzecza Amazonki, umieszczając w centrum byłego szamana, obecnie dozorcę w miejscowym kościele. To jego oczyma patrzymy na rzeczywistość - rzeczywistość ludzi wykorzenionych, znajdujących się gdzieś w pół drogi pomiędzy nowoczesną cywilizacją białych a dawnym, magicznym, postrzeganiem rzeczywistości, nie przynależących do końca do żadnej z nich, nie czerpiących też przez to siły z tego rodzaju przynależności. W sensie faktograficznym to pewnie nie jest dobry dokument - dowiadujemy się niewiele. W zamian zostajemy zanurzeni w tamten świat, z jego leniwym tempem i nieraz osobliwym sposobem myślenia. Pomagają w tym wspaniałe zdjęcia i przemyślana ścieżka dźwiękowa. Mnie to antropologiczne slow cinema sprawiło sporą przyjemność. [4/6]
Na koniec, po tekstach o 5 najlepszych filmach, jakie widziałem, krótka polemika z Doktorem. Jądra Tarzana oglądało mi się dobrze, była tam też niejedna scena zapadająca w pamięć. Nie było tylko filmu - to nie tylko kwestia tego, że składają się nań dwie, kiepsko się ze sobą łączące, opowieści, ale też tego, że wewnątrz tych opowieści też trudno powiedzieć, o czym reżyser chce mówić - tak jakby skierował kamerę na wszystko, co go w jakiś sposób zainteresowało, a potem poskładał to w jedną całość na chybił-trafił. [3.25/6]