No to moje (długie, jak widać, ciekawe kto to będzie czytał

) podsumowanie. Wśród 7 filmów, na których byłem, rzeczywiście brak odkryć na miarę zeszłorocznych
Opowieści, ale ja jestem ogólnie zadowolony - podobały mi się 4, z czego 3 bardzo, co jak na mnie jest dobrym wynikiem (a jeszcze nie widziałem
Despues de Lucia, który, miejmy nadzieję, będzie kolejnym (od 4 stycznia w kinach, więc sprawdzę niedługo)). A więc po kolei:
Numer 1 lub 2:
La Sirga. Film o młodej kobiecie zagubionej w męskim świecie pełnym niewidocznej, ale non stop odczuwalnej, przemocy oraz o zamęcie, który w nim wywołuje, który w końcu i jej zaczyna zagrażać. Taki krótki opis w żaden sposób nie oddaje niezwykłości filmu Vegi, w którym bardziej od szkicowej historii głównej bohaterki liczy się imponujące swoim ogromem jezioro, wywołująca poczucie wyobcowania przyroda, pokazywana od czasu do czasu, wywołująca niesamowite, niepokojące wrażenie, pływająca po jeziorze kępka zarośli. Bardziej liczą się też starannie skomponowane kadry i powolne, płynne ruchy kamery. Bardziej niedopowiedzenia i pytania zadane, ale pozostawione bez odpowiedzi. Imponujące kino, poetyckie i bardzo nowohoryzontowe (tym bardziej imponujące, że reżyser jest debiutantem). Nie mam pojęcia, co w nim rozczarowało Mrozika (zwłaszcza że tak poza tym jest to film jednoczący ponad podziałami - podobał się i Querelle'owi i Jaroszowi, i mi i wks-owi - żadki przypadek

).
Numer 2 lub 1:
Wypełnić pustkę. Film tradycyjny w formie, do tego ze specyficznymi zdjęciami (przypominającymi sposobem oświetlania klasyczne hollywoodzkie kino z lat 30), może rzeczywiście trochę zbyt nachalną muzyką (ale, przynajmniej moim zdaniem, zupełnie niehollywoodzką). Tyle że, jak dla mnie, to wszystko do tego cichego, prostego, zanurzonego w tradycji, filmu świetnie pasuje. A intymna więź, jaką widz dostaje z główną bohaterką, kompletnie blokuje ewentualne wątpliwości co do (nie)ważności jej problemów, co do ogrania podobnych sytuacji w innych filmach itp.. Dodatkowo ten film jeśli może nie wyjaśnia, co jest atrakcyjnego dla współczesnych ludzi w życiu w chasydzkiej społeczności, pozwala się przyjrzeć jej od środka i zrozumieć coś więcej. Dobrze, że będzie w polskich kinach.
Numer 3:
Dziewczynka w trampkach. Świetny film, mimo wszystkich wad, których ma wiele. Przede wszystkim (jak w podobnych irańskich filmach sprzed dwóch dekad) nie zawsze udało się w nim poprowadzić wiarygodnie obsadzonych w nim naturszczyków (bez wyjątków - dotyczy to też grającej główną rolę dziewczynki). Zapewne też tangerine ma rację, że korzysta z różnorakich schematów, klisz. A jednak ma w sobie potężną siłę przekazu, do tego umiejętność wydobycia z przedstawianych sytuacji tego, co zabawne i tego, co wzruszające, ujmującą żywość swojej bohaterki, które każą (mi przynajmniej) przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego, jak w dawnych, neorealistycznych filmach (które zwykle miały podobne zalety i wady). Do tego to wcale nie jest tylko historyjka o zbuntowanej dziewczynce, która chce mieć coś, co jej otoczenie odbiera jako zarezerwowane dla mężczyzn. Reżyserce udało się pokazać, często mimochodem, a jednak nie wywołując wrażenia, że to wszystko jest tam wciśnięte na siłę, cały system religijno-obyczajowej opresji wobec kobiet, system ich szkolenia, żeby przeciw niemu się nie buntowały, też system powiązań, które nie pozwalają jednym kobietom pomagać innym. Dla mnie to, że udało się w tym skromnym filmie stworzyć taki całościowy obraz świata stworzonego przez zamożnych samców dla zamożnych samców jest gigantyczną wartością samą w sobie. Tym bardziej, że nie mam poczucia, że cały film jest podporządkowany założonej z góry tezie. Ja na pewno się nie obrażę, jeśli ten film wygra w głosowaniu publiczności.
Numer 4:
Druga żona. Kino Mendozy jak zawsze wywołuje we mnie mieszane uczucia. Tyle w tym amatorszczyzny, formalnych niedoróbek, sytuacji rysowanych grubą kreską. A jednak wciąga, skłania do myślenia, porusza. Kiedy zastanawiam się, ile w tym prostej, reportażowej, obserwacji rzeczywistości, a ile autorskiego piętna, dochodzę do wniosku, że jednak sporo tego drugiego (nie tylko w rozwiązaniu fabuły). Nawet jeśli zestawienie niepewności, czy dożyje się następnego dnia oraz biedy z imperatywem posiadania potomstwa oraz kulturą nadmiernej celebracji nie jest odkrywcze, to jest to odautorski przekaz, i jest on obecny w zasadzie od początku filmu (nie tylko zresztą tego).
Poza tym: południowoafrykański
Lucky trochę hollywoodzki w charakterze i solidnie zrobiony, ale nie do końca przekonujący - trudno mi uwierzyć w to rosnące zbliżenie między bohaterami porozumiewającymi się na zasadzie głuchego telefonu, w dodatku bez specjalnych prób (przez większość czasu), żeby się zrozumieć naprawdę.
I na koniec filmy chińskie - obydwa (
Pokonać przeznaczenie i
Pieśni miłości) kiepskie (jakoś nie mamy w tym roku szczęścia do Chińczyków - wcześniej okropne
Sentimental Animal oraz
Czarna krew, teraz te). Pierwszy wyraźnie lepszy, ale zostawiający większy niedosyt, bo ta historia była materiałem na dużo lepszy film. Gdyby tylko reżyserka/scenarzyści mieli więcej talentu oraz jasną wizję tego, co chcą zrobić, mogła być z tego np. tragedia pełną gębą o przypadkowym zdarzeniu, które doprowadza do dezintegracji dwóch rodzin, mogła być opowieść o nieprzewidywalnych kolejach ludzkich uczuć (to i owo w tym filmie takie rozwiązanie sugerowało), mógł być dramat o nieprzystawalności prawa do rzeczywistości relacji międzyludzkich (to dla odmiany sugerował napis, pojawiający się na zasadzie deus ex machina na końcu filmu), mogła być nawet groteska. To, co pojawiło się na ekranie, to było takie... nic. W dodatku niedorobione pod mnóstwem względów - z takim sobie aktorstwem, telenowelową psychologią postaci, wątpliwą logiką ich postępowania. Nic nie było bardzo złe, ale nic też takie, jak być powinno. Gorszy z dwóch filmów -
Pieśni miłości - paradoksalnie sprawił mi więcej przyjemności. Taki film-folder, w którym chodzi wyłącznie o zaprezentowanie jakiejś tam odmiany chińskiej opery oraz jej historii, nie chodzi natomiast kompletnie o sensowność scenariusza (który jest idiotyczny), aktorstwo (które jest fatalne), ani jakiekolwiek walory techniczne (zdjęcia też kiepskie). Jeśli się zaakceptuje taką dziwną konwencję, film sprawia autentyczną radość swoją cudowną tandetnością, która świetnie współgra z umownością i plebejskością tradycji, do której się odwołuje. A pierwsze ukazanie się na ekranie dorosłego Tiedana (głównego bohatera), który w tym momencie ma mieć nie więcej niż 20 lat, a wygląda jak Jerzy Połomski u schyłku kariery, oraz następująca po nim scena grupowa w łóżku - powalające. Po prostu nie można powstrzymać śmiechu.