13 maja 10, 22:37
Udało się obejrzeć dwa filmy dzisiaj. Pierwszy seans mnie zmęczył, nie tyle sam film, co warunki, bardzo mała i beznadziejne klimatyzowana sala (nr 2). W tej samej sali widziałem parę dni temu świetny francuski film Przybysze, ale teraz był wypełniona po brzegi. Ledwo wytrzymałem. Film chiński Pewnego razu w kinach, raczej przegadany, zabrakło oddechu, miejsca na refleksję, chociaż ma momenty niezwykłe (sekwencja hotelowa). Panorama ludzi walczących o przetrwanie, pracująych ciężko, kronika ich stanu świadomości, który nierzadko zaskakuje i dowodzi, że czas biegnie nieubłaganie, a rozwojowi technologicznemu towarzyszą zmiany mentalności i postrzegania rzeczywistości. Wzrasta świadomość w perspektywie osobistej. Kierownik fabryki śrób czytający jej regulamin i swoje obowiązki nie jest w stanie powstrzymać się od ironicznej reakcji. Mówi też otwartym tekstem, że jego pracownicy zarabiają grosze. Dziwny film, który przywodzi na myśl zarówno czeskie kino lat 60. jak i argentyńską nową falę lat 90, która krytycznie odnosiła się do mechanizmów cynicznego kapitalizmu. Okazuje się bowiem, że zaczynamy sie wszyscy coraz lepiej rozumieć i dżungla podziałów klasowych jest podobna wszędzie, bez względu na region świata. Zaskakujący niepokojący i pełen goryczy film, mający swoje wady, ale dotykajcy nerwu wspołczesności.
I właśnie po to są festiwale, żeby zestawiać obok siebie różne filmy tworząc w ten sposób dodatkowe konteksty. Bo z jednej strony mamy pracowników fabryki w Chinach zarabiających 1000 yuanów, a z drugiej 1 mln dolarów za kurs przygotowujący na wyższy szczebel wtajemniczenia w medytację yogińską, albo 150 mln dolarów zainwestowanych przez Amerykańskiego donatora w budowę miasteczka latająych yoginów w Indiach, które stoi praktycznie puste niczym atrapa scenografii filmowej. A modły tych yoginów miały przynieść pokój na świecie. Znowu się nie udało.
Bałem się filmu David chce odlecieć, bałem się gadających głów i telewizyjnej propagandy ala Moore, a tymczasem film zapamiętam na wiele miesięcy, a pewnie i ldłużej. Autentyczna rewelacja, 5 lat pracy ekipy z reżsyserem na czele, włożony wysiłek, wytrwałość i cierpliwość zaowocowało znakomitym rezultatem. Nie wyobrażam sobie, żeby film wyjechał z Warszawy bez nagród. Jeden z nielicznych przykładów na to, że film dokumentalny może przebić dobrze pojmowaną atrakcyjnością film fabularny. Szukałem na tym festiwalu dokumentów, który mogłyby być fabułami, ale dziś po raz pierwszy zachwyciłem się filmem, który absolutnie udowadnia, że dokument ma swoją specyfikę gatunkową, która może przynieść nieosiągalne w fabule efekty artystyczne. Poprzednio udowadniał to Herzog Spotkaniami na krańcach świata. Fabuła w obu przypadkach nie byłaby wstanie dorównać dokumentom, które powstały.
Swoją drogą widzę duże podobieństwo młodego reżysera Davida Sievekinga do Wernera Herzoga, pod względem osobowości jak i stylu (ironiczne ale odważne i bezkompromisowe podejście do tematów). Efektem jest hipnotyczne kino, przepiękne fotografowane (momentami wręcz trudno w nie uwierzyć jak w sekwencjach Indyjskich czy himalajskich), z bezbłędnie dobraną muzyka. Film wyróżniający się niepowtarzalnym nastrojem i wciągającą wartwą fabularną. Ogląda się znakomicie i z dużą satysfakcją.
Muszę już kończyć, bo zmęczenie mnie dopada, pranie gotowe, zupa już prawie, a północ za pasem.