Chciałem się podzielić z Wami moim smutkiem i wiem, że większość z Was pewnie teraz już siedzi we Wrocławiu z wielgachnym bananem na twarzy. Kiedyś, nie tak wcale dawno, lipiec i dla mnie był jednym z najszczęśliwszych okresów w ciągu roku. Czekałem na niego z niecierpliwością, był zawsze planem numer jeden jeśli chodzi o okres urlopowo-wakacyjny. Do dzisiaj wspominam jak akurat przyszło mi i znajomej zmieniać pracę w czerwcu i jak to w rozmowie kwalifikacyjnej zastrzegaliśmy nieobecność już następnego miesiąca i to przez ponad dwa tygodnie. To świadczy o tym, jak ważne to było dla nas wydarzenie. Festiwal ENH.
Tak się składa, że jestem jedną z osób, podobnie jak moi znajomi, którzy przyczynili się do rozwoju tego wydarzenia - byliśmy jego historią od początku jego istnienia, a teraz ze smutkiem muszę stwierdzić, że w takim razie w równym stopniu przyczyniliśmy się do jego końca. Tak. Dla nas ten festiwal niestety przestał być tym, czym był. Jak nam mówiono - ENH ewoluował, lecz dla nas, tych którzy go tak bardzo kochali umarł. Piszę w liczbie mnogiej mimo, że przecież piszę te słowa sam, lecz wszyscy moi znajomi, którzy chodzili po Cieszynie z karnetami na szyi, po zeszłorocznym rozpoznaniu w tym roku nie wybierają się nawet na weekend. Mamy te same podejście do tego nowego, tak obcego nam „twora”, pewnie dlatego, że mamy także wspólne wspomnienia. Ech, jakie to piękne wspomnienia i niezapomniane chwile były naszym udziałem.
Dzisiaj już tylko one nam pozostały i kiedy już udaje się nam spotkać trudno nie tęsknić za tym, co jest już niestety tylko przeszłością. Często wtedy padają pytania typu - a pamiętacie las wachlarzy w Piaście? Jak bym mógł zapomnieć, wciąż trzymam na pamiątkę koszulkę w której przykleiłem się tam do ściany, tak bardzo było gorąco – gazetka miała tam fenomenalne wzięcie, nawet gdy nie miałeś ochoty przeczytać jednego pełnego zdania. Czy długie powroty z kina Akademickiego w samym środku nocy (czy późniejsze z kina Central) z bolącym brzuchem - ze śmiechu oczywiście. Przesiadywanie w amfiteatrze wśród muzyki, rozmów i świec do świtu, by w końcu dotrzeć do radosnego, wypełnionego śmiechem pola namiotowego. Lecz co najważniejsze, wszyscy pamiętamy coś, czego nie sposób znaleźć we Wrocławiu - tego cudownego, wręcz magicznego klimatu. Cieszyn żył festiwalem. Cieszyn żył naszym rytmem, on był nasz! Gdziekolwiek byś się nie udał, tam były festiwalowe duszyczki. Wszędzie byliśmy jedną, radosną grupą - jednością. Rynek, który oczekiwał na zakończenie ostatnich seansów nagle w środku nocy tętnił życiem. Trzeba go było zobaczyć jak wyglądał po zakończeniu festiwalu. Następnego dnia, cale miasto wygląda jakby zapadło w sen zimowy. Zmienia się jego wygląd i nastrój.
We Wrocławiu, w tak dużym i pełnym atrakcji mieście jest się przez nie wchłoniętym. Festiwalowicze są grupa jakich wiele, zlewa się z przypadkowym tłumem, także i w kinach-molochach. I kolejne kilometry plaży, czy kolejny obiekt festiwalowy nie zmieni tego, ze jest się jedynie trybikiem w znacznie większej całości. Świetnie to podsumował dzisiejszy odcinek Łosskotu, gdzie Tymon zapytał młodego człowieka czy przyjechał na festiwal. Na co otrzymał odpowiedź: zależy na jaki? Tak, młody człowiek przyjechał na festiwal, ale muzyki barokowej...
Bardziej spostrzegawczy pewnie już zauważyli, ze nie ma mowy tu o filmach, ale przecież w życiu to nie filmy wspominamy, lecz samo życie właśnie, a te składa się z chwil, chwil dzięki Cieszynowi tak wspaniałych... A pamiętacie te uśmiechy niby obcych nam osób jednak tak nam bliskich? A pamiętacie wylegiwanie się na trawniku przed teatrem w oczekiwaniu na seans? A pamiętacie kolejki do Żabki czy na przejściu granicznym?...
Marzący o tym, by kiedyś festiwal powrócił do Cieszyna.